— Kul kurszuni nie posiadamy, lecz kul kalaji[1], którego używamy do wyrobu pięknej białej szminki.
— I to ujdzie. Masz tego wikiej, to daj, a do tego wikiej żywego srebra.
— Czy także do torebki papierowej?
— O nie! Żywe srebro uciekłoby natychmiast.
— Ach, oczywiście! Jest ono jak miłość mężczyzn, która także znika, gdy... gdy...
— Gdy się ją wleje do takiej torebki.
— Tak, ale tą torebką jest serce. Ono nie potrafi zatrzymać waszej miłości. O, ta miłość, ta miłość! Unieszczęśliwiła już ona niejedną biedną kobietę.
Rzuciła na męża piorunujące spojrzenie, zdarła mu czepiec z głowy, zarzuciła na swoją i zaczęła łajać:
— Człowiecze, jak możesz się zdobić cinetą muenneslukin![2] Czy chcesz znieważyć duszę swojej żony?
Aptekarz nakrył czemprędzej łysinę obu rękoma i krzyknął:
— Kobieto! dopuszczasz się grzechu na świętej męskiej godności! Czy nie wiesz, że zabronione jest odkrywać głowę swojego ciała?
Ale sprytna kobieta umiała sobie poradzić i odrzekła:
— Bunda, jokary kaldyr hass kutuju — masz, włóż sobie pudełko z mąki!
Równocześnie pochwyciła okrągłe pudełko tekturowe, w którem znajdowała się jeszcze reszta mąki i nie zważając na to, wsadziła je na głowę jego ciała. Twarz jego natychmiast pokryła się pudrem, ale on nie odważył się powiedzieć ani słowa, lecz zatrzymał tę kotylionową odznakę na łysej siedzibie swej uczoności. Jako surowy muzułmanin, któremu głowy odkrywać nie wolno, czuł się wielce uszczęśliwionym. Było mu natomiast całkiem obojętnem, jakie to na mnie robiło wrażenie. Ukląkł na ziemi i grzebał wśród starych naczyń.