Przypatrzyłem mu się ostro i spytałem:
— Więc to ty chodzisz z Ostromdzy do Radowicz i napowrót?
— Tak, panie — odrzekł — ale nie chodzę, lecz jeżdżę.
— Kiedy udajesz się w najbliższym czasie?
— Pojutrze.
— Nie prędzej?
Zaprzeczył, ja zaś dodałem:
— To dobrze.
— Czemu?
— Bo droga ta mogłaby dla ciebie stać się niebezpieczną.
— Effendi, z jakiego powodu?
— To rzecz uboczna; ale przestrzegam cię przed tem, żebyś nie jechał dzisiaj.
— Wszak ty sam pojedziesz? O ile patrzył na mnie dotąd szczerze i rzetelnie, o tyle spojrzenie jego stało się przy tem pytaniu ostrem i kolącem.
— W istocie — odrzekłem swobodnie.
— Kiedy, effendi?
— W samo południe.
— To pora niedobra. Należy wyruszać w czasie popołudniowej modlitwy, na dwie godziny przed zachodem słońca.
— To się robi na pustyni, ale nie tutaj. Nie jest dobrze podróżować po nocy nieznanymi lasami, zwłaszcza że Aladży są w pobliżu.
— Oni? — rzekł z dość dobrze udanem zdumieniem.
— Czy ty znasz ich? — spytałem.
Wyparł się w krótkich słowach.
— Ale słyszałeś o nich? — badałem dalej.
— Mało. Kaza mufti powiedział mi tu, że mają napaść na ciebie.
— Dowiedziałem się o tem.
— Od kogo?
— Od prawdziwego przyjaciela. Jeśli rozumni, to
Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/95
Ta strona została skorygowana.
— 85 —