— Wstań, mój synu, weź swą fajkę pójdź ze mną.
— Dokąd?
— Wnet zobaczysz.
Przeczuwałem jego zamiar i poszedłem za nim. Zaprowadził mnie na górę do mieszkania owego kupca z Konstantynopola. Służącego nie było, więc weszliśmy, oznajmiwszy swe przybycie lekkiem chrząknięciem.
Mężczyzna, który się podniósł z dywanu, był jeszcze młody; mógł mieć około dwudziestu sześciu lat. Po kosztownym cybuchu, który trzymał w ręku, poznałem, że były fryzjer słusznie przedstawiał swego pana, jako „bajecznie“ bogatego. Młody Turek miał wyraz twarzy zajmujący i miły. Pomyślałem sobie zaraz, że mogę mu ofiarować swą przyjaźń. Stary Abu el Reizahn zabrał głos:
— Oto jest wielki kupiec Isla ben Maflej ze Stambułu, a tu effendi Kara ben Nemzi, mój przyjaciel, którego kocham.
— Witam was obydwóch, proszę usiąść! — odpowiedział młodzieniec.
Na twarzy jego malowało się wielkie zaciekawienie, bo kapitan nie zaprowadziłby mnie do niego bez ważnego powodu.
— Czy chcesz mi okazać miłość, Isla ben Maflej? — zapytał stary.
— Chętnie. Powiedz mi, co mam uczynić.
— Opowiedz memu przyjacielowi wypadek, który mi niedawno przedstawiłeś.
Twarz kupca wyrażała zdziwienie, a nawet pewną niechęć.
— Hassan el Reizahn, obiecałeś mi milczeć, a już się wygadałeś.
— Zapytaj mego przyjaciela, czy powiedziałem mu choć słowo!
— Dlaczego więc przyprowadziłeś go i żądasz, abym mu o tem mówił?
— Powiedziałeś mi, abym w drodze wszędzie tam, gdzie na wieczór przybiję, bacznie patrzył i dowiadywał się o to, coś utracił. Zdołałem już coś usłyszeć i oto przyprowadziłem człowieka, który mógłby ci udzielić pewnych wiadomości.
Isla zerwał się na równe nogi i rzucił fajkę precz.
— Czy to prawda? Masz jakąś wiadomość?
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/101
Ta strona została skorygowana.