Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

— Tak.
— Podsłuchałeś?
— Nie. Zaprowadził mnie do swego haremu. abym pomówił z chorą.
— On sam? To niemożliwe!
— Kocha ją — —
— Niech go Allah ukarze!
— Obawiał się, że ona umrze, jeśli z nią nie pomówię.
— A więc mówiłeś z nią?
— Tak, ale powiedziałem jej tylko to, na co on pozwolił. Mimo to zdołała pocichu szepnąć mi: „Ratuj Senicę“. Widocznie tak jej na imię, choć on ją nazywa Gicelą.
— Cóż jej odpowiedziałeś?
— Że ją uwolnię.
— Effendi, kocham cię; moje życie należy do ciebie! On ją porwał i uprowadził. Przywłaszczył ją sobie przez chytrą przebiegłość. Chodź, effendi, pójdziemy! Muszę przynajmniej zobaczyć dom, w którym ją więzi.
— Ty musisz tu zostać! Jutro znowu do niej pójdę i — — —
— Pójdę z tobą, zihdi!
— Zostaniesz tu! Czy ona zna pierścień, który masz na palcu?
— Zna go bardzo dobrze.
— Dasz mi go?
— Chętnie. A na co?
— Jutro będę z nią znowu mówić i zrobię tak, że ona zobaczy pierścień.
— Zihdi, doskonale! Natychmiast domyśli się, że jestem gdzieś wpobliżu. A potem?
— Opowiedz mi najprzód wszystko, co muszę wiedzieć.
— Opowiem ci wszystko, panie. Nasz skład jest jednym z największych w Istambule. Jestem jedynakiem u swego ojca; ojciec mój prowadzi bazar i ma nadzór nad służbą, ja zaś muszę odbywać wszystkie konieczne podróże dla zakupna towarów. Byłem więc często w Skutari i widziałem tam Senicę, gdy z przyjaciółką odbywała przelażdżkę po jeziorze. Potem widziałem ją po raz drugi. Ojciec jej nie mieszka w Skutari, lecz w Czarnych Górach. Schodziła czasem nadół, aby odwiedzić przy-