Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

— Jestem gotów ją przyjąć, choć nie znam tego człowieka, u którego się ona znajduje.
— Zwie się Mamur, jak ci już powiedziałem.
— Skoro naprawdę był mamurem, zarządcą prowincji, to jest on dość potężnym, aby nas zniszczyć, gdy nas schwyta — powiedział kapitan poważnie. — Za porwanie kobiety karze się śmiercią. Mój przyjacielu, Kara ben Nemzi, jutro będziesz musiał działać mądrze i ostrożnie.
Co do mnie, myślałem więcej o samej przygodzie, niż o niebezpieczeństwie, które mogło mi grozić. Oczywista, że postanowiłem nie ruszyć palcem w tej sprawie, gdyby Abrahim-mamur miał jakieś istotne prawo do tej kobiety. Mówiliśmy jeszcze długo w noc o naszem przedsięwzięciu, aż wreszcie rozeszliśmy się na spoczynek; byłem jednak pewny, że Isla aż do świtu nie zmruży oka.


ROZDZIAŁ IV.
PORWANIE.

Na drugi dzień przebudziłem się bardzo późno. Nie dziwiło mnie to wcale, gdyż zasnąłem dopiero nad ranem. Byłbym spał jeszcze dłużej, gdyby mnie nie zbudził śpiew byłego fryzjera. Stanął sobie bowiem przy drzwiach wchodowych i śpiewał, może dla uczczenia mnie, wszystkie piosenki, jakie umiał. Zaprosiłem go do pokoju, aby przez chwilę z nim pogawędzić. Przy tej sposobności przekonałem się, że był to chłopak w gruncie rzeczy dobroduszny, ale lekkomyślny. Mimo, iż mówił tym samym językiem, co ja i narodowość była nam wspólną, nie mógłbym mu tak zaufać i tak się z nim zaprzyjaźnić, jak z moim poczciwym Halefem. Wówczas wcale nie przeczuwałem, że spotkam się z nim kiedyś wśród bardzo nieprzyjemnych okoliczności. Przedpołudniem odwiedziłem Abu el Reizahna na jego statku; ledwo spożyłem obiad, zjawiła się łódź, co miała mnie zawieźć do Abrahima. Halef wyglądał jej z wielką niecierpliwością.
— Effendi, czy pojadę z tobą? — zapytał.