Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

— Nie mogłeś jej wyrwać?
— Nie mogłem, choć wytężyłem wszystkie swe siły.
— Czy kraty te są daleko stąd?
— Są tuż przy fundamencie domu.
— Przekonam się sam. Ubierz się; potrzymaj mi ubranie i czekaj tu na mnie.
Zrzuciłem z siebie wierzchnie ubranie i zstąpiłem do kanału. Popłynąłem, położywszy się nawznak. Nawet w ogrodzie nie był kanał otwarty, lecz zakryty kamiennemi płytami. Tuż pod domem natrafiłem na kraty, przegradzające kanał, a zbite z mocnych drągów. Każdy drąg zosobna był przytwierzdony do ściany kanału żelazną klamrą. Kraty te umieszczono w kanale zapewne w tym celu, aby szczury i myszy wodne nie mogły się dostać do basenu. Targnąłem z całej siły za kratę: ani się nie zachwiała. Widziałem, że całej kraty odrazu nie usunę. Objąłem więc obydwiema rękami jeden drąg, oparłem się kolanami o ścianę, a szarpnąłem co mocy we mnie i drąg złamał się we dwoje. Powstał więc wyłom, który udało mi się w dwie minuty tak rozszerzyć, że mogłem jako tako przezeń przepłynąć. Czy miałem wrócić, aby Isla dokończył dzieła, rozpoczętego przeze mnie? Nie, to byłoby lekkomyślną stratą czasu. Byłem już w kanale, a zresztą mogło mi się lepiej powieść, niż jemu, bo znałem dokładnie sytuację. Popłynąłem więc dalej, choć woda, zmącona przeze mnie, mieszała się coraz gęściej z mułem i napawała mnie wstrętem.
Gdym już podpływał pod wewnętrzne podwórze, woda kanału sięgała prawie do sklepienia; snać znajdowałem się niedaleko basenu. Kanał miał odtąd kształt rury, tak szczelnie zapełnionej wodą, że zabrakło mi powietrza do oddychania. Musiałem więc teraz pełzać, lub pływać pod powierzchnią wody, a było to nietylko trudne i mozolne, ale wprost niebezpieczne. Cóżby się stało, gdybym znów natrafił na nieprzewidzianą przeszkodę, a siłby mi nie starczyło, aby cofnąć się i nabrać tchu? A gdyby mnie zauważono podczas wynurzania się z wody? Czyż nie mógł ktoś przypadkiem być na podwórzu?
Nie zawahałem się jednak ani na chwilę; odetchnąwszy głęboko, zanurzyłem się w wodzie — i puściłem się naprzód, jużto idąc, zgięty w kabłąk, jużto pływając. Uszedłem tak dobry kawał drogi i tchu mi już nie star-