Wrzeszcząc tak w niebogłosy, skoczył za mną. Ponieważ na Wschodzie ludzie sypiają najczęściej w ubraniu, na dywanie, więc za chwilę wszyscy mieszkańcy domu byli na nogach.
Obejrzałem się w zewnętrznej bramie. Egipcjanin pędził za mną w oddaleniu dziesięciu kroków, a w bramie wewnętrznej ukazał się już drugi ścigający.
Isla ben Maflej uciekł z Senicą na prawo, zwróciłem się tedy w lewą stronę. Zdołałem Abrahima sprowadzić z drogi; widział tylko mnie i pobiegł za mną. Skręciłem za róg muru, ku rzece, powyżej domu, podczas gdy łódź nasza znajdowała się poniżej. Potem skręciłem za drugi róg i biegłem wzdłuż brzegu.
— Stój, łotrze, bo strzelę! — krzyczał Abrahim za mną.
Miał broń przy sobie. Biegłem dalej. Gdyby mnie kula jego ugodziła, padłbym trupem, lub dostałbym się w jego ręce, bo tuż za nim pędziła chmara fellahów. Gruchnął strzał; chybił jednak, bo mierząc, nie stanął w miejscu. Rzuciłem się na ziemię, jak gdyby śmiertelnie trafiony. Abrahim minął mnie teraz w biegu, dostrzegł bowiem zdaleka Islę i Senicę, wstępujących do łodzi. Zerwałem się więc i dopędziwszy kilkoma susami, chwyciłem go za kark i rzuciłem o ziemię.
Tuż za mną ozwał się krzyk fellahów, którzy zdołali nadbiec, gdym się trochę zatrzymał, powalając Abrahima na ziemię. Ale na szczęście dobiegłem jeszcze dość rychło i wskoczyłem do łodzi. Gdy ścigający nas tłum dopadł brzegu, byliśmy już prawie na środku rzeki.
Abrahim dźwignął się tymczasem z ziemi i rozejrzał się w sytuacji.
— Geri! — ryknął — geri erkekler, wracajcie, wracajcie, ludzie! Do łodzi naszej!
Wszyscy zwrócili się ku kanałowi, gdzie niedawno jeszcze była ich łódź. Najpierw przybył tam Ahrahim; z piersi jego wydarł się przeraźliwy krzyk: łodzi nie było…
Rychło poczuliśmy pod sobą bystry prąd wody; Halef i były fryzjer wiosłowali zawzięcie; ja i Isla pomagaliśmy im wiosłami, wziętemi z łodzi Abrahima. Łódź nasza pruła fale w dół rzeki, jak strzała.
Jechaliśmy w milczeniu, nikt nie miał ochoty do rozmowy.
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/116
Ta strona została skorygowana.