— A teraz młodzieńcy, waleczni bohaterowie, wróćcie na swoje miejsca! — rozkazał kapitan.— Prąd nas już porwał.
Komenda na statku nilowym nie odbywa się tak spokojnie i ścisłe, jak na okręcie europejskim. Gorąca krew południowa płynie w żyłach i wyprowadza ludzi w obliczu niebezpieczeństwa z jednej ostateczności w drugą. Otucha i nadzieja zmieniają się szybko w najokropniejszą rozpacz. Wszyscy krzyczą, wołają, wyją, modlą się lub klną, a za chwilę, gdy niebezpieczeństwo minie, szaleją z radości. Każdy wytęża siły do najwyższego stopnia, a kapitan biega od jednego majtka do drugiego, aby każdemu zosobna dodać otuchy, gani opieszałych słowami, które wymyśleć może tylko Arab, innych zaś nagradza najsłodszemi, najtkliwszemi pieszczotami i pochwałami, wśród których bardzo często powtarza się wyraz: bohater. Hassan przygotował się jak najstaranniej do przebycia niebezpiecznej cieśniny wśród skał. Przy każdem wiośle stanęło po dwóch ludzi, a u steru byli czynni trzej sternicy, którzy wybornie znali to miejsce. Fale uderzały teraz ze straszliwą gwałtownością w wysoko nad wodą sterczące skały, niejeden wał wody huknął w pokład, a łoskot i huk był tak wielki, że zagłuszał komendę. Statek trzeszczał we wszystkich spojeniach, wiosła wymawiały swą służbę, nieposłuszna sterowi dahabie pędziła po rozszalałych falach. Czarne, błyszczące skały, zbliżają się do siebie tak, że dzieli je przestrzeń nie szersza, jak nasz statek, ale poprostu z trudem przedzierają się przez tę bramę i wpadają poniżej potężnym strumieniem do kotliny zasianej ostremi, spiczastemi złomami skał. Dolatujemy do bramy z przerażającą szybkością. Wciągamy wiosła. Przez chwilę znajdujemy się między dwiema skalistemi ścianami, tak blisko siebie się wznoszącemi, że możemy się ich dotknąć rękami. Siła prądu porywa dahabię i rzuca ją hen przez łuk wody do kotła. Wokoło nas szumi, szaleje rozpasany żywioł. Staczamy się niewstrzymanym pędem po gładkiej, napozór bezpiecznej, płaszczyźnie wodnej gdzieś w dół — —
— Allah kehrim, Bóg jest łaskaw! — odzywa się ostry głos Hassana. — Allah il Allah! do wioseł, młodzieńcy, mężowie, bohaterowie, tygrysy, pantery, lwy!
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/122
Ta strona została skorygowana.