Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

— To dobrze, wszyscy jesteście moimi więźniami; pójdźcie ze mną do sędziego, statku waszego strzec będą moi ludzie!
Dahabie przybiła do lądu, a cała jej załoga wraz z pasażerami poszła pod komendę przedstawiciela władzy. Wtyle za nami niesiono w umyślnie przygotowanej lektyce Senicę, osłoniętą gęstym welonem. Pochód nasz zwiększał się ciągle, bo wszystko co było, starzy i młodzi, przyłączali się do niego. Za mną kroczyły eks-fryzjer, Hamzad el Dżerbaja i pogwizdywał sobie do taktu jakąś wesołą nutę. Zahbeth-bej, czyli dyrektor policji siedzia ze swoim sekretarzem i czekał już na nas.
Dyrektor policji nosił odznaki bimbasziego majora, czyli dowódzcy, mającego pod sobą tysiąc żołnierzy; mimo to nie wyglądał ani wojowniczo, ani zbyt inteligentnie. Na podstawie otrzymanej relacji mniemał przed chwilą, że Abrahim-mamur utonął; ujrzawszy go teraz wśród nas, powitał go z szacunkiem, należnym człowiekowi zmartwychwstałemu. Spojrzenie zaś, którem raczył nas obdarzyć, wyrażało uczucie wprost przeciwne. Podzielono nas na dwa obozy: po jednej stronie stanęła załoga sandalu, stanął Abrahim ze swą służbą, a po drugiej załoga dahabie, Senica, Isla, ja, Halef i fryzjer.
— Czy życzysz sobie fajki, panie? — zapytał Zahbeth-bej rzekomego mamura.
— Każ przynieść!
Przyniesiono mu fajkę i dywan, aby mógł usiąść. Potem zaczęła się rozprawa:
— Wasza wysokość raczy mi powiedzieć swe nazwisko, błogosławione przez Allaha.
— Abrahim-mamur.
— A więc jesteś mamurem. W której prowincji?
— W En-Nazar.
— Jesteś oskarżycielem. Mów: słucham i będę sądził.
— Oskarżam tego giaura, który jest hekimem, o czikarmę, oskarżam również człowieka, który stoi obok niego, o czikarmę i wreszcie oskarżam kierownika dahabie o współudział w porwaniu kobiety. O ile służący tych dwóch ludzi i majtkowie dahabie uczestniczyli w zbrodni, to racz sam osądzić, o bimbaszi.