w En-Nazar i wiesz napewno, że jest mamurem. Ja zaś mówię ci, że również go znam. Nazywa się Dawuhd Arafim, był urzędnikiem wielkorządcy w Persji, ale złożono go z urzędu i ukarano nawet bastonadą.
— Psie! — krzyknął do mnie Abrabim, a do sędziego rzekł te słowa: — Zakbeth-bej, ten człowiek stracił rozum.
— Zahbeth-bej — powiedziałem na to — słuchaj mnie dalej, a okaże się, czyja głowa lepsza jest i mocniej siedzi na karku, moja, czy jego!
— Mów!
— Ta kobieta jest chrześcijanką, wolną chrześcijanką z Karadagh[1]; on ją porwał i gwałtem uprowadził do Egiptu. Ten oto mój przyjaciel jest jej prawowitym narzeczonym; przybył on po nią do Egiptu i odebrał ją sobie. Znasz nas, bo przeczytałeś nasze legitymacje, jego zaś nie znasz. Jest on porywca kobiet i oszust. Każ sobie pokazać jego legitymację, inaczej pójdę do khediwa i powiem mu, jak ty sprawujesz urząd, który ci nadano. Kapitan sandalu oskarżył mnie o usiłowane morderstwo. Zapytaj tych ludzi. Wszyscy oni słyszeli, że chciałem mu zestrzelić pióro z tarbuszu i trafiłem. Ten zaś człowiek, który zwie się mamurem, strzelił do mnie na serjo i z tym zamiarem, żeby mnie zabić. Oskarżam go więc. Teraz sądź!
Poczciwina znalazł się w wielkim kłopocie. Nie mógł cofnąć ani tego, co zrobił, ani słów wyrzeczonych przed chwilą, a jednak czuł, że słuszność jest po mojej stronie. Zdecydował się więc postąpić sobie w sposób, jaki tylko w Egipcie ujść może.
— Niech lud wyjdzie i rozejdzie się do domów swych! — rozkazał. — Zastanowię się nad tą sprawą, a popołudniu odbędzie się rozprawa w dalszym ciągu. Tymczasem jesteście wszyscy razem moimi więźniami!
Khawassy wypędzili widzów kijami; potem wyprowadzono pod strażą tak Abrahima, jak i załogę sandalu. Nas zaprowadzono na podwórze i zostawiono nam zupełną swobodę; tylko kilku khawassów pilnowało wyjścia. Po kwadransie i oni znikli.
- ↑ Czarnogóra.