Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

babki dawno już spoczęła w grobie, a mnie danem było patrzeć cielesnemi oczyma na tę górę cudowną, którą babka moja widziała tylko okiem rozmodlonego ducha. Wiara daje silniejsze przekonanie niż najwspanialszy gmach ludzkiej logiki. Tę prawdę uczułem głęboko w owej uroczystej chwili. Pogrążony w nabożnem rozmyślaniu długo jeszcze byłbym stał na miejscu i patrzył wdal, gdyby mnie głos mego Halefa nie obudził z zadumy:
— Hamdulillah, chwała Bogu, przebyliśmy już pustynię. Zihdi, oto jest woda. Zsiądź z wielbłąda i pokrzep się kąpielą. Ja to samo uczynię.
Wtem przystąpił do mnie jeden z Beduinów, którzy prowadzili nas przez pustynię, i podniósł ostrzegawczo rękę.
— Nie czyń tego, effendi!
— Dlaczego?
— Bo tu mieszka melek el newth, anioł śmierci. Kto tu wejdzie do wody, albo utonie, albo wyniesie z sobą zarodek śmierci. Każda kropla tego jeziora, to łza owych stu tysięcy dusz, które tu zginęły, bo chciały zabić Zidna Muza[1] i lud jego. W tem miejscu nie zatrzymuje się nigdy ani statek ani łódź; Allah, którego Hebrejczycy nazywają Dżehuwa[2], przeklął to miejsce.
— Czy to prawda, że tu nie zatrzymuje się żaden statek?
— Tak jest.
— Chciałem tu czekać na statek, któryby mnie zabrał.
— Chcesz się udać do Suezu? Poprowadzimy cię, a na naszych wielbłądach zajedziesz tam prędzej, niż na statku.
— Nie jadę do Suezu, lecz do Tor.
— Skoro tak, to musisz pojechać morzem; tu jednak żaden statek cię nie przyjmie. Pozwól, że zaprowadzimy cię kawał drogi na południe, aż znajdziemy się w miejscu, gdzie duchy nie mieszkają i każdy statek chętnie się zatrzyma i weźmie cię na pokład.
— Jak długo trzeba tam jechać?
— Nie całe trzy razy więcej od czasu, który Frankowie nazywają godziną.

— A więc naprzód!

  1. Mojżesz.
  2. Jehowa.