Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/137

Ta strona została skorygowana.

rzeczką, wpadającą do morza. Jeden z żeglarzy siedział na boku; poznałem po jego wyniosłem wejrzeniu, że to kapitan albo właściciel statku. Nie był to Arab, lecz Turek. Sambuk miał na sobie barwy wielkorządcy, a załoga odziana była w tureckie uniformy.
Gdyśmy się do tych ludzi zbliżali, nikt się nie ruszył z miejsca. Zajechałem wprost przed dowódzcę, dotknąłem piersi prawicą i powitałem go umyślnie po arabsku.
— Niech cię Bóg strzeże, czy jesteś kapitanem statku?
Spojrzał na mnie wyniośle, zmierzył mnie powoli od stóp do głowy i wreszcie raczył mi odpowiedzieć:
— Tak.
— Dokąd jedzie twój sambuk?
— Wszędzie.
— Co wieziesz?
— Różne rzeczy.
— Czy przyjmujesz pasażerów?
— Nie wiem.
To było coś więcej niż małomówność, to było grubijaństwo. Dlatego potrząsając głową z politowaniem, rzekłem doń:
— Jesteś kelleh, nieszczęśliwy! Koran nakazuje litować się nad takiemi istotami. Ubolewam nad tobą!
Spojrzał na mnie gniewnie, ale i z pewnem zdziwieniem.
— Litujesz się nade mną? Nazywasz mnie nieszczęśliwym? A to dlaczego?
— Allah obdarzył cię mową, ale dusza twa jest niema. Zwróć się ku kiblah[1] i błagaj Boga, aby ci wrócił mowę, inaczej nie będziesz mógł wejść do raju!
Uśmiechnął się pogardliwie i położył ręce na pasie, za którym tkwiły dwa potężne pistolety.
— Lepiej milczeć niż gadać. Jesteś gaduła; wergi-baszi Muhrad Ibrahim woli milczeć.
— Wergi-baszi? Starszy poborca celny? Jesteś więc wielkim, i bądź co bądź sławnym mężem, ale mimo to musisz mi odpowiadać, gdy cię pytam.

— Grozisz mi? Nie omyliłem się więc, sądząc, żeś Arab ze szczepu Dżeheine. Arabowie ze szczepu Dżeheine znani są nad Czerwonem morzem jako przemytnicy i rabusie.

  1. Zwrot ku Mekce, przepisany podczas modlitwy.