Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/14

Ta strona została skorygowana.

— Czytałem.
Opuścił głowę. Pobiłem go słowami jego własnego proroka. Potem odezwał się Halef z mniejszą już cokolwiek pewnością siebie:
— Czy mimo to nie jest piękne zbawienie, które nas czeka? Możesz przecie nie patrzeć na huryski.
— Pozostanę chrześcijaninem.
— Czy to tak trudno powiedzieć: La Illa illa Allah, we Muhammed Rezul Allah!
— A czyż to trudniej pomodlić się: Ja abana Iledsi, fi ’s — semavati, jata — haddeso ’smoka?
Spojrzał na mnie z wyrazem gniewu na twarzy.
— Wiem, że Iza ben Marrjam, którego nazywacie Jezusem, nauczył was tej modlitwy; po waszemu nazywa się ona: „Ojcze nasz“. Wciąż usiłujesz mnie skłonić do swej wiary, ale nie sądź, że zrobisz ze mnie odszczepieńca, odstępcę od tauhid, wiary w Allaha.
Gorliwym jego próbom nawrócenia mnie już niejednokrotnie przeciwstawiałem ze swej strony usiłowania na korzyść mej własnej wiary. Byłem wprawdzie przekonany, że go słowa moje nie wzruszą, ale zawsze udawało mi się tym sposobem na pewien czas ostudzić jego misjonarski zapał.
— A więc pozostaw mnie przy mojej wierze, tak, jak ja ciebie pozostawiam przy twojej.
Na to Halef odpowiedział mrukliwie:
— A jednak nawrócę cię, czy chcesz, czy nie chcesz! Czego raz zechcę, tego się trzymam, bo jestem hadżi[1] Halef Omar ben hadżi Abul Abbas ibn hadżi Dawud al Gossarah.
— Więc jesteś synem Abul Abbasa, syna Dawuda al Gossarah.
— Tak.
— I obaj byliście pielgrzymami, hadżami?
— Tak.
— I ty jesteś hadżim?
— Tak.
— Byliście więc wszyscy trzej w Mekce i widzieliście świętą Kaabę.

— Dawud al Gossarah nie widział jej.

  1. Tak nazywa się pielgrzym, który był w Mekce.