Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/143

Ta strona została skorygowana.

— Ale dlaczego mówisz wszystkim, że jesteś niewiernym?
— Czyż należy dla jakiejś obawy zatajać prawdę?
— Nie; ale ty jesteś na najlepszej drodze, by stać się wierzącym. Znajdujemy się na wodzie, którą Frankowie nazywają Bar el Hamra, Czerwonem morzem; tam oto jest Medina, a dalej na prawo Mekka. Odwiedzę te dwa miasta proroka; a ty co poczniesz?
Halef wyraził głośno rzecz, która zajmowała mnie już od kilku dni. W książkach czyta się, że każdemu chrześcijaninowi, co waży się wejść do Mekki lub Mediny, grozi śmierć. Czy to prawda? A zresztą, czy trzeba tam iść i mówić, że się jest chrześcijaninem? A może zachodzi znaczna różnica między czasem spokojnym a owemi dniami, kiedy przybywają liczne karawany pielgrzymów, a fanatyzm dochodzi do szczytu? Nieraz czytałem, że niewiernym nie wolno wejść do meczetu, a jednak byłem sam później w rozmaitych meczetach. Podobnie ma się może rzecz ze świętemi miastami. Wogóle zdołałem się przekonać, że Wschód jest pod bardzo wieloma względami innym, trzeźwiejszym, niż zwykle sobie wyobrażamy; nie chciało mi się więc uwierzyć, aby krótki, być może, kilkugodzinny pobyt w Mekce mógł być aż tak strasznie niebezpiecznym. Turek miał mnie za Beduina; mogłem się więc spodziewać, że i inni uważać mnie będą za Beduina. Mimo to nie mogłem powziąć stanowczego zamiaru.
— Nie wiem jeszcze — odpowiedziałem Halefowi.
— Pójdziesz ze mną do Mekki, zihdi, ale wprzód przyjmiesz prawdziwą wiarę w Dżiddzie.
— Nie, nie uczynię tego.
Głos jakiś, rozlegający się na brzegu, przerwał naszą rozmowę. Turek kazał ludziom swoim odmawiać modlitwę wieczorną.
— Effendi, słońce schodzi z nieba; pozwól, że się pomodlę! Ukląkł i modlił się, a głos jego łączył się z głosami rozmodlonych Turków. Ledwie ta wspólna, uroczysta modlitwa przebrzmiała, odezwał się głos inny z za skały, zamykającej widok na północną stronę morza:
— W Allahu pełnia ukojenia, wspaniały jest On, nasz Obrońca. I niema władzy i potęgi, jeno u Boga