Najwyższego. O Panie nasz, ia Allah, co chętnie przebaczasz, o Wszechmiłujący, ia Allah, Allah hu!
Słowa tej modlitwy były zaintonowane potężnym hasem, ale ilekroć powtarzało się imię Allaha, głos przybierał ton wyższy i silniej zaakcentowany. Znałem te słowa i tę intonację; takim zawodzącym głosem zwykle modlili się derwisze. Turcy powstali i spojrzeli w stronę, skąd rozległ się ten głos. Teraz ukazało się czółno, długie na sześć stóp zaledwie, o czterech stopach szerokości, a w niem klęczał człowiek i robiąc wiosłem, w takt uderzeń odmawiał modlitwę. Miał na sobie szatę białą, a czerwony jego tarbusz owinięty był również białym turbanem. Strój taki jest oznaką sekty fakirów, zwanej Kaderijeh, a składającej się przeważnie z rybaków i żeglarzy. Założycielem jej był Abdelkader el Gilani. Derwisz, ujrzawszy sambuk, zamilkł, a potem zawołał:
— La ilaha illa lah!
— Illah lah! — odpowiedzieli tamci chórem.
Podpłynąwszy do sambuka, wstąpił na pokład. Nie byliśmy tu z Halefem sami, bo przyszedł za nami kiredżi[1]; do niego też zwrócił się derwisz:
— Bóg z tobą!
— Bóg ze mną i z tobą! — brzmiała odpowiedź sternika.
— Jak się masz?
— Dobrze, jak i ty.
— Do kogo należy ten sambuk?
— Do Jego Mości Wielkorządcy, który jest ulubieńcem Allaha.
— Kto go prowadzi? Nasz effendi, wergi-baszi Muhrad Ibrahim.
— Jaki ładunek macie?
— Nie mamy ładunku; jedziemy z miejsca do miejsca, aby ściągać podatek, nakazany przez wielkiego szeryfa z Mekki.
— Czy wierni dawali hojnie?
— Nikt nie poskąpił datku, albowiem Allah odpłaca podwójnie każdemu, kto daje jałmużnę.
— Dokąd jedziecie stąd?
— Do Tor.
- ↑ Sternik.