— Czy zdążasz potem dalej na południe?
— Tak.
— Czy znasz Inglów?
— Tak.
— To dobrze. Czyś silny?
— Korkulu — strasznie, arslandża — jak lew! Chcesz, żebym cię przekonał o tem?
— Nie, effendi.
— A jednak zrobię to, bo ciekawość twa jest większa, niż może być cierpliwość człowieka. Idź precz i nie pokazuj mi się więcej!
Chwyciłem go i obróciwszy nim w odpowiednią stronę, trąciłem tak mocno, że potoczył się po pokładzie i padł wreszcie na brzuch.
Ale wmig podniósł się i krzyknął:
— Waj zana — biada ci, znieważyłeś wiernego; musisz zginąć!
Wyciągnął handżar i rzucił się na mnie. Wślad za nim skoczył jego towarzysz, również z bronią w ręku.
Halef, widząc to, wyciągnął swój bicz z za pasa, aby powitać nim napastników; nie przyszło jednak do bitki, bo w tej chwili otworzyły się drzwi kajuty, a w nich stanęła jedna z kobiet. Podniosła milcząco rękę i cofnęła się zaraz. Obydwaj Arabowie wstrzymali swój zapęd i usunęli się nabok; ale czytałem w ich wzroku, że nie mogę się po nich niczego dobrego spodziewać.
Turcy przypatrywali się temu zajściu z największą obojętnością. Gdyby naprzykład na statku ktoś padł trupem, to byłby temu winny, według nich, własny jego kismet[1].
Zbyteczne i natrętne pytania tego człowieka złościły mnie nie na żarty. Atoli, czy były one naprawdę tak zbyteczne? Nie miałyż one przypadkiem czegoś na celu? Arab nie jest gadatliwy, a w każdym razie nie lubi rozmawiać z człowiekiem nieznajomym, o którym nie wie nic po nadto, że jest giaurem.
Pokpiwałem sobie z niego, odpowiadając mu tonem humorystycznym. Podałem się za sławnego męża i zna komitego strzelca. Ale dlaczego pragnął wiedzieć, czy jestem „paszą“, sławnym człowiekiem, pisarzem i do-
- ↑ Los, przeznaczenie.