którą mogłem ciągle obserwować, choć znajdowaliśmy się teraz na przedniej części pokładu. Halef spał o jakie pięć kroków odemnie. O północy zbudziłem go potajemnie i szepnąłem:
— Spałeś?
— Tak, zihdi. Teraz śpij ty!
— Czy mogę na tobie polegać?
— Jak na sobie samym!
— Zbudź mnie, skoro usłyszysz najmniejszy szmer!
— Dobrze, zihdi!
Otuliłem się mocno dywanem i zamknąłem oczy. Chciałem zasnąć, ale nie mogłem. Zacząłem w myśli powtarzać tabliczkę mnożenia, ale i to nie pomogło. Wtem przypomniałem sobie inny sposób, którego skuteczności nieraz doświadczałem. Oto, zawarłszy powieki, obróciłem oczy tak, aby źrenice znajdowały się u góry; przytem starałem się o niczem nie myśleć. Powoli zasnąłem — wtem: cyt! — co to było! Wysuwam głowę z kobierca i patrzę w stronę Halefa. I on widocznie coś usłyszał, bo rozglądał się na wszystkie strony i nasłuchiwał. Teraz nie słyszałem już nic, gdy jednak znowu ułożyłem głowę na pokładzie, do uszu mych wpadł ten sam cichy, nieuchwytny szmer, co zbudził mnie ze snu.
— Czy słyszysz co, Halefie? — szepnąłem.
— Tak, zihdi. Co to jest?
— Nie wiem.
— Ja także nie wiem. Posłuchaj!
Dał się słyszeć bardzo cichy plusk od strony tylnego pokładu. Tam na lądzie ognisko już zgasło.
— Halefie, pójdę teraz na chwilę na tylny pokład; uważaj na moją broń i odzienie!
Z owych trzech Turków, co przyszli byli napowrót na statek, dwaj leżeli na tylnym pokładzie i chrapali głośno, trzeci przykucnął i również zasnął. Mogłem przypuścić, że śledzono mnie z kajuty; należało więc zachować wszelką ostrożność. Zostawiłem strzelbę i sztuciec, zdjąłem turban i haik[1], których biała barwa mogła mnie zdradzić. Przylgnąłem do podłogi pokładu i przysunąłem się do jego brzegu; czołgając się powoli
- ↑ Płaszcz beduiński.