— Uważaj lepiej na własną głowę!
— Giaur!
— Korkakdżi!
— Co?! — syknął — korkakdżim, tchórzem nazywasz mnie!
— A dlaczegóż napadł na sambuk w nocy? Dlaczego ubrałeś swych dżakuslerów[1] w strój kobiecy? Dlaczego jesteś teraz odważny, gdyś otoczony swymi ludźmi i strzeżony przez nich, jak oko w głowie. Gdybyś był sam, śpiewałbyś inaczej!
— Jestem Abu-Zeif, ojciec szabli; takich dziesięciu jak ty, nie oprze się mej klindze!
— Aferihn — bardzo pięknie! Tak przemawia ten, komu strach groźbę zamienić w czyn.
— Strach?... Daj mi tu tych dziesięciu!... Gdybym ich miał, pokazałbym ci zaraz, że powiedziałem prawdę!
— Nie trzeba aż dziesięciu; wystarczy jeden.
— A możebyś ty chciał być tym jednym?
— Owszem, ale tybyś nie chciał.
— Dlaczego nie?
— Bo się boisz... Ty zabijasz gębą, nie szablą.
Spodziewałem się, że wybuchnie jeszcze wścieklejszym gniewem, lecz doznałem rozczarowania. Abu-Zeif pokrył gniew zimnym spokojem, wyciągnął stojącemu obok siebie Arabowi szablę z za pasa i podał mnie:
— Weź i broń się! Ale zapewniam cię, że gdy się złożymy po raz trzeci, będzie z ciebie już trup, choćbyś był zręczny jak Afram i silny jak Kelad.
Wziąłem szablę do rąk.
Była to niezwykła sytuacja. „Ojciec szabli“ był według wschodnich pojęć zapewne znakomitym szermierzem; wiedziałem jednak, że człowiek Wschodu jest przeciętnie równie kiepskim szermierzem, jak kiepskim strzelcem. A zatem zręczność Aframa i siła Kelada nie były tak nadzwyczajne, aby je sobie brać za przykład. Nigdy jeszcze nie biłem się z człowiekiem Wschodu według przepisów szermierki i choć nie byłem przyzwyczajony do krzywej szabli, miałem jednak wielką ochotę przekonać „Ojca szabli“ o wyższości europejskiego sposobu walki.
- ↑ Szpiegi.