Cała załoga statku otoczyła nas wkoło, na wszystkich twarzach malowało się przekonanie, że Abu-Zeif uśmierci mnie za trzeciem cięciem.
Z rozpędem rzucił się na mnie gwałtownie, dziko i z takim pośpiechem, że nie miałem nawet czasu stanąć w pozycji. Bił się zbyt zapalczywie; to też zdołałem natychmiast wyprowadzić go z równowagi. Za drugim wypadem zadałem mu cięcie. Rozjuszony tem, odsłonił się nieostrożnie; wówczas, postąpiwszy pół kroku naprzód, wytrąciłem mu tak silnie z ręki szablę, że przeleciała wielkim łukiem ponad statkiem i wpadła do morza.
Zdumienie ogarnęło wszystkich wokoło.
Cofnąłem się o krok i opuściłem szablę wdół.
Abu-Zeif stał przede mną i wpatrywał się we mnie szeroko rozwartemi oczyma.
— Abu-Zeif, jesteś bardzo zręcznym szermierzem!
Te słowa przywiodły go do przytomności; ku memu zdziwieniu nie zauważyłem na jego twarzy gniewu, lecz raczej wyraz nadzwyczajnego zdumienia.
— Człowieku, jesteś niewiernym, a jednak zwyciężyłeś Abu-Zeifa! — zawołał.
— Ułatwiłeś mi zwycięstwo, bo nie władasz szablą w sposób szlachetny i prawidłowy. Za drugiem uderzeniem zraniłem cię, a trzecie wytrąciło ci broń z ręki; właściwie nie wykonałem nawet trzeciego uderzenia, podczas gdy ja miałem leżeć martwy już za trzeciem cięciem. Oddaję ci szablę; jestem teraz w twej mocy.
Ten apel do jego wspaniałomyślności odniósł dobry skutek.
— Tak, jesteś w mej mocy, jesteś moim więźniem; ale los twój spoczywa w twej ręce.
— O ile?
— Jeśli uczynisz to, czego zażądam od ciebie, będziesz wnet wolny.
— Cóż mam zrobić?
— Czy będziesz się ze mną bił na szable?
— Tak.
— Nauczysz mnie tak się bić, jak się biją Frankowie?
— Nauczę.
— Jak długo będziesz na moim statku, nie pokażesz się nikomu obcemu?
— Dobrze!
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/160
Ta strona została skorygowana.