Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/161

Ta strona została skorygowana.

— A zejdziesz na mój rozkaz natychmiast z pokładu, gdy zbliżać się będzie jakiś statek?
— Zejdę!
— Nie przemówisz ani słowem do swego służącego, Halefa.
— Gdzie on jest?
— Tu na statku.
— Czy jest związany?
— Nie, jest chory.
— Czy zraniony?
— Ma ranę na ramieniu i złamaną nogę; nie może więc wstać.
— Nie mogę ci dać wymaganego przez ciebie przyrzeczenia. Mój służący jest moim przyjacielem, muszę się nim zaopiekować; ty na to pozwolisz!
— Nie pozwalam; ale przyrzekam ci, że będzie miał troskliwą opiekę.
— To mi nie wystarcza. Jeśli złamał nogę, to muszę mu ją wyprostować. Niema tu nikogo, ktoby to umiał zrobić.
— Ja umiem. Mam prawie takie wiadomości, jak dżerrah[1]; opatrzyłem mu ranę i obandażowałem nogę. Nie czuje już bólu i jest ze mnie zadowolony.
— Muszę się o tem dowiedzieć z jego własnych ust.
— Przysięgam ci na Allaha i proroka! Jeśli mi nie chcesz przyrzec, że nie będziesz z nim mówił, to postaram się, żebyś go już nigdy nie zobaczył. Ale mam jeszcze inne żądania.
— Żądaj!
— Jesteś chrześcijanin; czy będziesz się wystrzegał zanieczyszczania moich ludzi?
— Dobrze.
— Czy masz przyjaciół między Ingljami?
— Tak.
— Czy są to ludzie wielcy?
— Jest między nimi niejeden pasza.
— Czy oniby ciebie wykupili?
To było coś zupełnie nowego! A więc widocznie nie myślał mnie zabić, chciał tylko okupu za moją wolność.

— Ile żądasz?

  1. Felczer.