Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/162

Ta strona została skorygowana.

— Ty masz przy sobie mało złota i srebra; tybyś się sam nie mógł wykupie.
A więc przeszukał moje kieszenie, nie znalazł jednak pieniędzy, które zaszyłem w rękawy mego tureckiego kaftana. Ale i to nie wystarczyłoby na okup. Odpowiedziałem mu więc:
— Nie mam nic; nie jestem bogaty.
— Wierzę, choć masz broń znakomitą i przyrządy, jakich jeszcze nigdy nie widziałem. Jesteś zapewne jakąś osobą znakomitą.
— Ah!
— Jesteś sławny.
— Ah!
— Powiedziałeś to temu oto Arabowi na sambuku.
— Żartowałem.
— Nie, powiedziałeś na serjo. Kto jest tak silny i włada bronią tak, jak ty, jest napewno wysokim cabitem[1], za którego jego padyszach zapłaci gruby okup.
— Mój król nie zapłaci za mą wolność pieniędzmi; zażąda mnie od ciebie zadarmo.
— Nie znam twego króla; jakżeż może on ze mną mówić i zmusić mnie do wydania ciebie?
— Uczyni to przez swego eleziego[2].
— I jego nie znam.
— Jest on w Stambule przy wielkorządcy. Mam budżeruldi, albo, jak się tu mówi: biuruldu, stoję więc w cieniu padyszacha.
Roześmiał się.
— Tu padyszach nic nie znaczy; tu znana jest tylko władza wielkiego szeryfa Mekki, ale ja znaczę tu więcej, niż oni obydwaj. Nie będę się wdawał w układy ani z twym królem, ani z jego posłem.
— A z kim?
— Z Ingljami.
— Dlaczego tylko z nimi?
— Aby cię odebrali wzamian za kogoś.
— Za kogo?

— Za mego brata, który znajduje się w ich rękach. Swego czasu napadł on na jeden z ich okrętów i został

  1. Oficer.
  2. Poseł.