— Nic mu się nie stanie. Dopuścił się wprawdzie wielkiego grzechu, służąc niewiernemu, ale ponieważ nie jest ani Turkiem ani giaurem, więc odzyska wolność albo z tobą razem, albo po twojej śmierci. Teraz możesz zostać na pokładzie; ale na rozkaz swego dozorcy musisz zejść nadół i będziesz zamknięty w komórce.
Po tych słowach odwrócił się odemnie i rozmowa nasza się skończyła.
Udałem się dla przechadzki na przedni pokład. Gdy ogarnęło mnie zmęczenie, położyłem się na kobiercu. O jakie pięć kroków odemnie stał Arab. Straż ta była całkiem zbyteczna, ale za to nader przykra. Zresztą nikt nie dbał o mnie, nikt nie rzekł do mnie słowa. Podano mi w milczeniu wodę, kuskussu i kilka daktyli. Gdy zbliżał się do nas jakiś statek, musiałem zejść do komórki, przy której strażnik stał aż do czasu, w którym wolno mi było znowu wyjść na pokład. Na noc zasuwali moi dozorcy drzwi i zabarykadowywali rozmaitemi gratami.
Tak minęły trzy dni. Troska o chorego Halefa dolegała mi więcej, niż obawa o siebie samego. Ale wszelkie usiłowania, by się do niego dostać, były daremne, znajdował się pod pokładem tak samo jak ja, a wszelkie starania, by się z nim porozumieć za plecami mego strażnika, mogły nam obydwom bardzo zaszkodzić.
Barka przebyła szybko i szczęśliwie długą drogę. Obecnie znajdowaliśmy się w okolicy między Dżebel Eyub a Dżebel Kelaya; stąd aż po samą Dżiddę wybrzeże obniża się i przechodzi w równinę. Zmierzch zapadał. Na północnej stronię nieba zawisł — rzecz tu niezwykła — mały, wiotki obłoczek. Abu-Zeif śledził go z wielkim niepokojem. Nastała noc, musiałem zejść z pokładu. W komórce było powietrze tak parne, że oddychałem z trudem. Duszność wzrastała coraz bardziej. Nie mogłem zasnąć, mimo że było już po północy. Wtem usłyszałem zdala ponury szum, grzmot