— Tu nie spotkasz żadnego wroga, effendi.
— Tego napewno wiedzieć nie można.
Zsiadłem z konia. Można było rozpoznać ślady trzech zwierząt, a to: jednego wielbłąda i dwu koni. Że wielbłąd nie był jucznym, ale służył pod wierzch, poznałem po kształcie śladów, delikatnie na piasku wyciśniętych. Gdym się jeszcze dokładniej przypatrzył śladom, zauważyłem pewną ich właściwość, która naprowadziła mnie na domysł, iż jeden z koni cierpiał na szpat. Zdziwiło mnie to niezmiernie, znajdowałem się bowiem w kraju, w którym, spowodu wielkiej obfitości koni, nie jeździ się nigdy prawie na koniu, obciążonym tą chorobą. Stąd wniosek, że jeździec albo nie był wcale Arabem, albo bardzo biednym.
Halef uśmiechnął się, widząc, z jaką uwagą wpatruję się w piasek. Gdym podniósł głowę do góry, zapytał mnie:
— Cóżeś zobaczył, zihdi?
— To były dwa konie i jeden wielbłąd.
— Dwa konie i jeden djemmel. Niech Allah błogosławi twym oczom. Widziałem zupełnie to samo już przedtem, nie zsiadając z konia. Chcesz być uczonym, taleb, a jednak robisz rzeczy, z których śmiałby się nawet hamahr, poganiacz osłów. Na co więc zdadzą ci się skarby wiedzy, które tu zdobyłeś?
— Teraz wiem przedewszystkiem, że mniej więcej przed czterema godzinami trzej jeźdźcy tędy przejeżdżali.
— Kto ci da co za tę mądrość? Ach, jacy wy dziwni jesteście, wy, mężowie z Belad er Rumi, z Europy.
Twarz jego skrzywiła się przy tych słowach grymasem, który wyrażał najgłębszą litość dla mojej osoby; nie zważając jednak na to, wolałem odbyć dalszą drogę w zupełnem milczeniu. Tak jechaliśmy z godzinę w kierunku napotykanych śladów, aż nagle, prawie mimowoli, zatrzymaliśmy konie u zakrętu kotliny. Niedaleko ujrzeliśmy przed sobą trzy sępy, które siedziały za wydmą piaszczystą. Przerażone naszym widokiem podleciały w górę, kracząc ochryple.
— El bydji, sęp brodaty — zauważył Halef. — Gdzie on jest, tam musi być wpobliżu jakaś padlina.
— Zapewne leży tam zdechłe zwierzę — odpowiedziałem, podążając za nim.
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/17
Ta strona została skorygowana.