Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/170

Ta strona została skorygowana.

— Dziękuję ci, Halefie!... Co się dzieje tam nad nami?
— Wszystko w porządku. Gdym był na pokładzie, zaczęli właśnie palić afijon[1]. Pozwalają sobie na tę przyjemność, bo niema naczelnika.
— Weź broń Araba; lepsza jest od twojej, którą miałeś przedtem. Teraz chodźmy; ja idę naprzód.
W drodze na pokład chciało mi się śmiać na myśl, że Abu-Zeif przynosi wielkiemu szeryfowi w darze część tych pieniędzy, które mu dopiero co sam zrabował. Na pokładzie poczułem odrazu charakterystyczną woń opium. Arabowie leżeli bez ruchu; nie wiadomo było, czy są pogrążeni we śnie, czy oczekują zbliżającego się oszołomienia. Na szczęście nie natknęliśmy się na nikogo w drodze do kajuty. Chyłkiem, cichaczem dotarliśmy wreszcie do drzwi, które dzięki wschodniej niedbałości nie były zamknięte. Zawiasy nie skrzypiały, bo były ze skóry. Odchyliłem drzwi tylko tyle, aby się móc dostać do kajuty, a wszedłszy do środka, zamknąłem je. Czułem się w kajucie tak pewnym i swobodnym, jak u siebie w domu. Wszędzie naokoło widziałem swoją broń, a o pięć kroków od kajuty była krawędź pokładu, skąd łatwo było skoczyć na ląd.Miałem przy sobie zegarek, kompas i pieniądze.
— Co mam wziąć ze sobą? — zapytał Halef.
— Jeden z koców, co leżą tam w kącie. Są nam niezbędne; i ja jeden wezmę.
— Nic więcej?
— Nic.
— Wytropiłem, że tu jest moc pieniędzy.
— Pieniądze znajdują się tam w sandyku; zostawimy je, bo to nie nasza własność.
— Co, zihdi? Nie chcesz zabrać pieniędzy? Chcesz tym opryszkom zostawić pieniądze, których koniecznie nam trzeba?
— Czy chcesz być złodziejem?

— Ja? Hadżi Halef Omar ben hadżi Abul Abbas ibn hadżi Dawud al Gossarah złodziejem? Zihdi, gdyby się tak kto inny poważył to powiedzieć! Czyś mi sam nie kazał zabrać broń temu człowiekowi, co tam leży w komórce? Czyś mi nie rozkazał brać te koce?

  1. Opium.