Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

— Wierzę. Jak długo chcesz jeszcze ze mną podróżować?
— Jak długo sam zechcesz. Pójdę z tobą aż na koniec świata, choć jesteś chrześcijaninem. Wiem jednak, że przyjmiesz kiedyś wiarę prawdziwą, bo ja cię nawrócę, czy chcesz, czy nie chcesz!
— Tylko hadżi może tak mówić.
— O, zihdi, wnet będę naprawdę hadżim. Oto jest Dżidda: odwiedzę więc grób Ewy; potem pójdę do Mekki, zabawię w Arafah, dam się ogolić w Minah i spełnię wszystkie święte czynności. Czy zaczekasz na mnie w Dżiddzie?
— Jak długo zabawisz w Mekce?
— Siedem dni.
— Znajdziesz mnie po siedmiu dniach w Dżiddzie. Ale czy pielgrzymka twa nie traci znaczenia swego przez to, że nie przypada w miesiącu, w którym zazwyczaj odbywają się pielgrzymki?
— Nie. Patrz oto już brama. Jak się ona nazywa?
— Jest to zapewne brama północna, Bab el Medina. Czy mogę cię o coś poprosić?
— Owszem, wiem przecież, że nie rozkażesz mi nic takiego, czegoby mi nie wolno było spełnić.
— Nie mów tu nikomu, że jestem chrześcijanin.
— Będę ci posłuszny.
— Będziesz tak postępował, jak gdybym był muzułmaninem.
— Dobrze. Ale czy mógłbym i ciebie o coś poprosić?
— O co?
— Muszę sobie zakupić w Mekce acic-kumahsz[1], muszę złożyć wiele darów i dać jałmużnę — —
— Nie troszcz się; dziś jeszcze otrzymasz swe talary.
— One mi się na nic nie przydadzą, bo są wybite w kraju niewiernych.
— Dam ci więc tę samą sumę w pjastrach.
— Czy masz pjastry?
— Nie mam ich jeszcze; zakupię je u jakiegoś sarrafa[2].

— Dziękuję ci, zihdi! Czy te pieniądze wystarczą mi także na drogę do Mediny?

  1. Święte przybory.
  2. Bankier.