Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

Mój towarzysz popędzał swego konia tak, iż pozostałem trochę w tyle. Ledwo dojechaliśmy do wydmy, gdy on, jednem szarpnięciem, zatrzymał nagle konia na miejscu i wydał okrzyk przerażenia.
— Masz Allah, przebóg! Cóż to? Zihdi, to chyba człowiek, co tu leży?
Musiałem to potwierdzić. Niedaleko leżał rzeczywiście trup mężczyzny; nad jego ciałem sępy odprawiały przed chwilą wstrętną ucztę. Wmig zeskoczyłem z konia i ukląkłem przy trupie. Szaty jego podarte były szponami sępiemi.
Dotknąwszy się go, stwierdziłem, że śmierć nastąpiła prawdopodobnie niedawno.
— Allah kerihm, Bóg jest łaskaw! Zihdi, czy mąż ten zmarł naturalną śmiercią? — zapytał Halef.
— Nie. Czyż nie widzisz rany na szyi i dziury w tyle głowy? Zabito go.
— Allah, zgładź tego, co tę zbrodnię popełnił. A może zmarły padł w uczciwej walce?
— Co nazywasz uczciwą walką? Może to ofiara krwawej zemsty. Trzeba obejrzeć jego szaty.
Halef pomagał mi przy oględzinach. Nie znaleźliśmy przy trupie nic; dopiero, gdy spojrzałem przypadkowo na jego rękę, zauważyłem złotą obrączkę, kształtem nie różniącą się niczem od zwykłych t. z. małżeńskich pierścionków.
Po stronie wewnętrznej wyryte było drobnemi, ale wyraźnemi literami:

E. P. 15 juillet 1830.

— Co to znaczy? — zapytał Halef.
— Mąż ten nie był ibn Arab[1].
— A więc, co za jeden?
— Francuz.
— Frank, chrześcijanin? Po czem to poznałeś?
— Gdy chrześcijanie się pobierają, zamieniają przyszli małżonkowie obrączki, na których wyryte jest nazwisko i dzień, w którym oboje weszli ze sobą w związek małżeński.
— Ta obrączka jest właśnie taka?

— Tak.

  1. Arab.