Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

Hunnów lub Gotów; co zaś jeszcze więcej zadziwia, to liczne przykłady nadzwyczajnego poświęcenia, ścisłego posłuszeństwa i wielkiego genjuszu strategiczno-taktycznego, jakie zauważyć można, gdy się pilnie śledzi przebieg wojny, przez obie wrogie armje zacięcie i uporczywie prowadzonej. Boska mądrość i potęga objawia się w tych małych istotkach cudowniej, niż w owych dwóch zażartych na siebie tygrysach, które wydają się panu dlatego tylko większemi istotami, że pan się ich boi. Ale teraz dość tego, bądź pan łaskaw pójść i zamówić wielbłądy, abyśmy w czasie upału mogli zajechać do jakiegoś źródła.
— Idę; proszę dotrzymać słowa co do tej przygody!
— Dotrzymam.
Poszedł. Umyślnie wygłosiłem do niego taką przemowę, bo do pierwszej jazdy na wielbłądzie jest pewne usposobienie romantyczne niezbędnie potrzebne.
Gdym po trzech kwadransach wszedł z Halefem do mieszkania Albaniego, był on już uzbrojony od głowy do stóp.
— Chodź pan; dewedżi czeka już na nas. Albo może należałoby naprzód coś przekąsić? — zapytał mnie.
— Nie.
— Więc zabierzmy prowianty ze sobą.
— Chce pan mieć przygody i bierze z sobą prowjanty?… Precz z tem wszystkiem!… Gdy będziemy głodni, wyszukamy jakiś duar[1]. Tam znajdziemy trochę daktyli, mąki, wody, a może i czekir.
— Czekir? Cóż to jest?
— Ciasta, wypiekane z mielonych szarańczy.
— Fe!
— Ba, te ciasta są bardzo smaczne. Dla ludzi, co żywią się ślimakami, ptasiemi gniazdami i stęchłem mlekiem, szarańcze są już nie byle jakim przysmakiem. Wie pan, kto jadał przez długi czas szarańcze z miodem leśnym?
— Sądzę, że był to jakiś mąż biblijny.
— Tak, a był to mąż światły i święty… Czy ma pan derkę?

— Mam.

  1. Wioska, składająca się z kilku namiotów.