— A poczem poznajesz, że zmarły należał do narodu Francezli? Mógłby przecież tak samo pochodzić od Inglisów[1], albo od Nemzów[2].
— Czytałem na obrączce litery francuskie.
— On może mimo to należy do innego narodu. Czy sądzisz, że nie można pierścienia ukraść lub znaleźć.
— Prawda. Ale popatrz na jego koszulę. To jest koszula Europejczyka.
— Kto go zabił?
— Jego dwaj towarzysze. W tem miejscu ziemia jest poryta. To widoczny ślad walki, jaka się tu rozegrała. Czy nie widzisz, że…
Nie dokończyłem zdania. Powstałem z klęczek, aby się rozglądnąć po ziemi i spotrzegłem opodal kilka śladów krwi, które coraz liczniejsze były dalej między skałami, wznoszącemi się wpobliżu. Postępowałem za temi śladami ze strzelbą, gotową do strzału, gdyż zabójca mógł się niedaleko znajdować. Niedługą przebyłem drogę, gdy tuż przedemną sęp zerwał się z hałaśliwym trzepotem skrzydeł, a w miejscu, z którego się wzniósł,leżał rozciągnięty wielbłąd. Był nieżywy; na piersi miał głęboką ranę. Halef załamał ręce.
— Siwy hedjihn, siwy tuareghedjihn! Mordercy, łotry, psy, zabiły go!
Widocznie miał dla wspaniałego wielbłąda głębsze współczucie, niż dla zamordowanego Francuza. Umiejąc, jako prawdziwe dziecko pustyni, ocenić wartość nawet najdrobniejszego przedmiotu, pochylił się Halef zaraz nad wielbłądem i przeszukał starannie siodło. Nie znalazł nic; kieszenie u siodła były puste.
— Mordercy zabrali wszystko, zihdi. Bodaj ich pochłonął wieczny żar dżehenny. Nic nie zostawili, tylko wielbłąda i papiery, które tam leżą na piasku.
Istotnie, teraz dopiero pod wpływem tych słów, zauważyłem w pewnem oddaleniu od nas kilka kawałków papieru, które tak wyglądały, jak gdyby je ktoś był zmiął w garści, a potem rzucił precz. Podszedłem, bo kartki te mogły zawierać ważne wskazówki. Były to jakieś kawałki gazet. Podniósłszy je, wygładziłem uporządkowałem i zestawiłem z sobą. Okazało się, że