osiodłaj wmig trzy hedżihny, te dwa brunatne, tam na prawo i tego szarego, co leży w kącie; żywo, żywo, bo cię wygrzmocę biczem!
Beduin sięgnąłby zaraz po pistolet lub nóż; ale ten człowiek był Turkiem. Pośpieszył więc, aby spełnić mój rozkaz i wnet leżały przed nami na kolanach trzy najlepsze wielbłądy, a na nich były siodła nieskazitelnej czystości. Zwróciłem się do Halefa:
— Teraz pokaż temu zihdi, jak trzeba wsiąść.
Gdy to uczynił, rzekłem do Albaniego:
— Proszę uważać! Gdy się pan dotknie siodła, wielbłąd podniesie się do góry, a mianowicie stanie naprzód na przednich nogach, przez co będzie pan odrzucony wtył. Gdy zaś wzniesie tylną część ciała, uderzy się pan w przód siodła. Tym uderzeniom może pan zapobiec, wykonując ruch w przeciwnym kierunku.
— Spróbuję.
Albani siadł na siodle. W tej chwili wielbłąd podniósł się, a nasz śpiewak poleciał jak piłka wtył, ale nie spadł, bo trzymał się z całej siły przodu siodła; teraz wielbłąd dźwignął tylną część ciała, ponieważ zaś Albani trzymał jeszcze wciąż ręce u przodu, więc wyleciał z siodła prosto w piasek ponad głową wielbłąda.
— Do licha, to nie łatwa sprawa! — rzekł, podnosząc się z ziemi. — Ale muszę się nauczyć! Każcie mu znowu klęknąć!
— Rreee!
Wielbłąd ukląkł jeszcze raz. Druga próba udała się, choć i tym razem nie obeszło się bez guzów. Musiałem jednak dać jeszcze jedno upomnienie dewedżiemu.
— Dewedżi, czy umiesz jeździć na dżemmelu?
— Umiem, panie.
— A umiesz kierować?
— Tak.
— Nie, nie umiesz, bo nie wiesz nawet, że do tego potrzebny jest metrek[1].
— Przepraszam.
Za chwilę przyniesiono metrek.
Teraz i ja dosiadłem mego wielbłąda.
- ↑ Mały wygięty patyk.