— Nogi ani rusz nie mogę podnieść do góry, a cugli — — — stój! — eh, stój, eh! — nie mam już!
— To poczekaj pan, aż wielbłąd sam stanie!
— Ale nie mam, nie mam już — — brr, oh! — nie mam tchu!
— Otwórz pan usta, to powietrze samo wejdzie!
Odwróciłem się i nie zważałem na jego okrzyki. Nicby się mu nie stało, bo miał obok siebie Halefa.
Przed nami rozpościerała się szeroka płaszczyzna.
Albani snać uspokoił się i nie klął. Przebyliśmy już ze dwie mile, gdy przed nami zjawiła się postać jeźdźca. Za dziesięć minut stanęliśmy naprzeciw siebie oko w oko.
Miał na sobie bogaty strój beduiński, a twarz zakryta była kapuzą; wielbłąd jego był więcej wart, niż nasze trzy razem.
— Sallam aalleikum! Pokój z wami! — powitał nas.
— Aalleikum! — odpowiedziałem.
— Dokąd jedziesz przez pustynię?
Głos jego brzmiał miękko i dźwięcznie, jak głos kobiety. Rękę miał drobną i delikatną, a gdy osdłonił twarz, spojrzały na mnie oczy piękne i wyraziste. Nie był to mężczyzna, lecz kobieta.
— Ja jadę wszędzie — odpowiedziała — a dokąd wiedzie cię twoja droga?
— Przybywam z Dżiddy; przejechawszy się trochę wrócę napowrót do tego miasta.
Twarz jej spochmurniała; spojrzała na mnie podejrzliwie.
— A więc mieszkasz w tem mieście?
— Nie; jestem tam obcy.
— Czy jesteś pielgrzymem?
Czy miałem jej wyjawić prawdę? Miałem zamiar uchodzić tu za muzułmanina; ale ponieważ zapytała wprost, nie chciałem skłamać.
— Nie, nie jestem hadżim.
— Jesteś obcy w Dżiddzie, a jednak nie przybyłeś, aby pójść do Mekki? Albo więc byłeś już przedtem w Mekce, albo jesteś niewiernym.
— Nie byłem jeszcze w Mekce, bo wiara moja nie jest waszą.
— Jesteś żyd?
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/193
Ta strona została skorygowana.