Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

postarałem się jeszcze odpowiednim doborem i układem kamieni zrobić nad kopcem krzyż. Potem, złożywszy ręce, pomodliłem się. Gdy skończyłem modlitwę, Halef skierował wzrok ku wschodowi i wypowiedział słowa, zawarte w sto dwunastej surze[1] Koranu: „W imię Boga Najmiłosierniejszego! Powiedz: Bóg jest Bogiem jedynym i wiecznym. Nie rodził i nie jest zrodzony; niema istoty jemu równej. Człowiek kocha życie przemijające, a nie zważa na życie przyszłe. Nadszedł dzień powrotu, i powołał cię Pan Twój, który cię zbudzi do nowego życia. Oby się okazało, że grzechy twe nieliczne, a dobre uczynki niezliczone, jak piasek, na którym usnąłeś w pustyni“.
Po tych słowach pochylił się, aby ręce zanieczyszczone dotknięciem trupa, obmyć w piasku.
— Teraz, zihdi, jestem znowu tahir, albo kauszer, jak mówi potomstwo Izraela, i wolno mi znowu dotknąć się wszystkiego, co czyste i święte. Co poczniemy teraz?
— Puścimy się w pogoń za mordercami.
— Czy chcesz ich zabić?
— Nie jestem ich sędzią. Pomówię z nimi i dowiem się, dlaczego go zabili. Wówczas będę wiedział, co mam uczynić.
— Nie są to na pewno ludzie mądrzy, bo nie zabiliby wielbłąda, hedjihn, który więcej jest wart, niż ich konie.
— Obawiali się może, że hedjihn ich zdradzi. Tu oto są ich ślady. Naprzód! Są o pięć godzin drogi przed nami. Może dopędzimy ich jutro, zanim jeszcze dopadną Seddady.
Rwaliśmy naprzód, co koń wyskoczy, nie zważając na straszny upał i na nierówną skalistą drogę. Nie starczyło tchu na rozmowę. Pędziliśmy bowiem tak, jakgdybyśmy chcieli dogonić gazelę. Milczenie, do którego przez pewien czas byliśmy zmuszeni, odczuwał poczciwy Halef jako męczarnię. Nie mógł wytrzymać i krzyknął styłu:
— Zihdi, zihdi, chcesz mnie opuścić?
Odwróciłem się ku niemu.
— Opuścić?

— A jakże! Moja klacz ma starsze nogi od twego berberyjskiego ogiera.

  1. Sura - rozdział, których Koran ma 114.