Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/210

Ta strona została skorygowana.

rządną europejską kanapę. Czy pan myśli pójść z tymi Arabami? A zatem nie zobaczymy się już nigdy!
— Prawdopodobnie, gdyż pan zapewne odjedzie stąd przy najbliższej sposobności. Ale przypadkiem możemy się gdzieś spotkać. Miałem w mojem życiu wiele takich niespodzianych przypadków.
Moja przepowiednia ziściła się potem. Teraz pożegnaliśmy się bardzo serdecznie. Odprowadziwszy wielbłądy do dewedżiego, udałem się z Halefem do mego mieszkania, by spakować rzeczy i pożegnać się z gospodarzem. Wyjechaliśmy z miasta na dwóch wynajętych osłach, a za miastem dosiedliśmy wielbłądów, które miały nas zawieźć do obozu Atejbehów.


ROZDZIAŁ VII.
W MEKCE.

Podczas jazdy mówiliśmy niewiele. Córka zaś szejka nie rzekła ani słowa. Oko jej natomiast płonęło dziwnym jakimś blaskiem, a kiedy rzucała spojrzenie w lewo, gdzie za krańcem widnokręgu krył się statek Abu-Zeifa, ujmowała już to rękojeść handżaru, już to długą strzelbę, opartą wpoprzek siodła.
Skoro przybyliśmy w pobliże obozu, podjechał do mnie Halef.
— Zihdi — zapytał — czy według zwyczajów twego kraju powinien narzeczony obdarzyć upominkiem poślubianą?
— Czyni się tak zwykle nietylko u nas, lecz i u was.
— Tak, zwyczaj ten panuje w Dżezirat el Arab i wogóle na całym Szarki[1]. Kiedy zaś Hanneh tylko pozornie ma zostać moją żoną na kilka dni, nie wiem więc, czy w takim wypadku mam jej złożyć upominek.

— Składanie upominków dowodzi uprzejmości, a ta wywołuje zawsze przyjemne uczucia. Ja na twojem miejscu okazałbym się właśnie uprzejmym.

  1. Wschód.