Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/232

Ta strona została skorygowana.

Przywiązaliśmy go do tego samego wielbłąda, który niósł mnie z obozu aż w pobliże miasta. Córka Maleka zabrała wszystko, co Abu-Zeif miał przy sobie. Potem wsiedliśmy na nasze wielbłądy i pośpieszyliśmy w kierunku południowo-wschodnim.
Udało mi się więc ujść szczęśliwie. Wówczas nie przypuszczałem, iż kiedyś ujrzę jeszcze raz Mekkę; odkładam zatem szczegółowy opis miasta na potem. W drodze musiałem słuchać wyrzutów Halefa.
— Zihdi — rzekł — czyż nie mówiłem ci, że niewiernemu nie wolno wejść do miasta świętego? To też ledwo uszedłeś z życiem!
— A dlaczego odmówiłeś mej prośbie, gdym cię prosił o wodę ze świętej studni?
— Bo nie wolno mi było jej spełnić.
— Poszedłem więc sam po wodę!
— Byłeś przy świętej studni?
— Popatrz!… Oto jest prawdziwa woda z Cemcem!
— Allah kerihm, Bóg jest łaskaw, zihdi! Jego to dzieło, że stałeś się prawdziwym wiernym, a nawet hadżim. Giaurowi nie wolno wejść do miasta; ale kto ma wodę ze studni Cem-cem, jest hadżim, a zatem i prawdziwym muzułmaninem. Czyż nie zapewniałem cię zawsze, że się kiedyś nawrócisz, czy chcesz, czy nie chcesz?
Było to bardzo pocieszne, ale i nader śmiałe pojmowanie sprawy; ponieważ widoczne było, iż Halefowi chodzi o uspokojenie swego sumienia, więc nie starałem się zachwiać w nim tego zbawiennego dlań przekonania o mojem hadżostwie.
Okolica Mekki jest bardzo uboga w wodę. Nieliczne studnie, które się tu i ówdzie znajdują, są miejscem zbornem dla podróżnych. Musieliśmy je więc omijać, mimo, iż upał nam okropnie doskwierał. Wreszcie przybyliśmy w okolicę, zawaloną ogromnemi skałami. Pochód odbywał się tu z wielkim trudem. Przed jedną ze skał stanęła nasza przewodniczka i rzekła, wskazując na dość wąski otwór, wiodący w głąb skały:
— Oto nasza jaskinia. Wielbłądy zdołają wejść, jeśli zdejmiemy z nich siodła.
— Czy zostaniemy tu? — zapytałem.