Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

były rzadkim zarostem; brodę miał śpiczastą, z końcem cokolwiek do góry zadartym, a nos przypominał owe sępy, które widziałem niedawno nad trupem zamordowanego człowieka; nie był więc ani orlim, ani jastrzębim, lecz miał rzeczywiście kształt sępiego dzióba.
Jego towarzysz był młodzieńcem nadzwyczaj pięknym; ale snać żądze przymgliły mu oczy, wyczerpały nerwy i pomarszczyły oblicze przedwcześnie. I jemu niepodobna było zaufać. Starszy mężczyzna mówił po arabsku, takim akcentem, jaki się słyszy nad Eufratem, po młodszym można było poznać, że nie był wcale pochodzenia wschodniego, ale Europejczykiem. Konie ich stojące wpobliżu, były liche i bardzo wycieńczone. Mieli ci ludzie na sobie odzież zupełnie zniszczoną, ale za to broń ich była wyborna. W miejscu, na którem przedtem siedzieli, leżały na piasku rozmaite przedmioty, które się nader rzadko spotyka na pustyni; nie zdołali widocznie ukryć ich przed naszem przybyciem. Były to: jedwabna chustka do nosa, złoty zegarek z łańcuszkiem, kompas, wspaniały rewolwer i notesik, oprawiony w marokin. Udawałem, że nie widzę tych przedmiotów i wyjąwszy z kieszeni siodła trochę daktyli, zacząłem spożywać z miną człowieka obojętnego i zadowolonego.
— Co zamierzacie robić w Seddadzie? — zagadnął mnie starszy mężczyzna.
— Nic. Jedziemy potem dalej.
— Dokąd?
— Przez Szott Dżerid do Fetnassy i Kbilli.
Spojrzenie, które nieostrożnie skierował ku towarzyszowi, kazało mi się domyślić, że i oni chcą się udać w tę samą stronę. Potem zapytał mnie znowu:
— Czy masz jakie interesy w Fetnassie lub Kbilli?
— Tak.
— Chcesz tam sprzedać swe stada?
— Nie.
— Może niewolników?
— Nie.
— Może towary, sprowadzone z Sudanu?
— Nie.
— Więc co?
— Nic. Nikt z mego szczepu nie prowadzi handlu z Fetnessą.