Krzyknąwszy to, wytrącił mi ją z rąk, tak silnie, że upadła do kałuży. Podniosłem się, aby wyłowić notesik z wody, ale natrafiłem teraz na podwójny opór, albowiem młodszy mężczyzna podbiegł i stanął między mną a kałużą.
Halef przysłuchiwał się naszej rozmowie z pozorną obojętnością, ale widziałem, że trzymał wciąż palec na cynglu swej strzelby. Czekał tylko na znak z mej strony.Jedno mrugnięcie mego oka, a strzeliłby bez wahania. Schyliłem się, aby jeszcze podnieść kompas.
— Stój; to moje! Oddaj te rzeczy! — zawołał mój przeciwnik.
Chwycił mnie za rękę, jakby chciał rozkazowi swemu dać należyty nacisk; ale ja odpowiedziałem najspokojniej:
— Usiądź tu, chcę z tobą pomówić.
— Nie chcę nic z tobą mieć do czynienia.
— Ale za to ja z tobą. Usiądź, jeśli nie chcesz być na miejscu zastrzelonym.
Groźba ta snać trochę poskutkowała.
Siadł znowu na ziemi, a ja naprzeciwko niego. Potem wyjąłem rewolwer i zacząłem temi słowy:
— Widzisz, że mam także taką obracającą się strzelbę! Odłóż swoją, bo inaczej moja natychmiast wypali.
Położył broń powoli obok siebie, ale tak, aby każdej chwili móc ją chwycić.
— Ty nie jesteś Uelad Hamalek?
— Jestem nim.
— I nie przybywasz z Gafzy?
— Właśnie stamtąd przyjechałem.
— Jak długo już znajdujesz się w Wadi Tarfaui?
— Co to ciebie obchodzi?
— Bardzo mnie to obchodzi. Tam na górze leżą zwłoki człowieka, którego zamordowałeś.
Twarz jego drgnęła, oczy zabłysły szatańskim wyrazem.
— A gdybym to nawet uczynił, cóż miałbyś o tem do powiedzenia?
— Niewiele, jeno kilka słów.
— Które?
— Kim był ten człowiek?
— Nie znałem go.