Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego zabiłeś go wraz z jego wielbłądem?
— Bo mi się tak podobało.
— Czy był prawowiernym?
— Nie. Był giaurem.
— Zabrałeś, co miał przy sobie?
— Czy miałem zostawić przy nim?
— Nie, bo powinieneś to był dla mnie przechowac.
— Dla ciebie…?
— Tak.
— Nie rozumiem tego.
— Powinieneś mnie zrozumieć. Nieboszczyk był giaurem, ja jestem również giaurem i będę jego mścicielem.
— Przelejesz krew za krew?
— Nie. Gdyby się tak rzecz miała, nie żyłbyś już. Jesteśmy na pustyni; tu panuje prawo mocniejszego. Nie chcę spróbować, kto z nas jest silniejszy. Niechaj cię dosięgnie ręka Wszechmocnego, który wszystko widzi i sądzi każdy czyn ludzki. Ale jedno ci powiem: oddasz mi wszystko, coś zabrał nieboszczykowi.
Na te słowa odpowiedział on szyderczym uśmiechem.
— Czy sądzisz naprawdę, że uczynię to?
— Sądzę.
— Więc zabierz sobie!
W tej chwili chwycił za rewolwer, ale równocześnie i ja skierowałem lufę swojego rewolweru ku niemu.
— Ani się rusz, bo strzelę!
Sytuacja, w której się znalazłem, była dość niezwykła. Ale na szczęście przeciwnik mój miał więcej chytrości niż odwagi. Cofnął rękę i wydawał się przez chwilę cokolwiek niezdecydowanym.
— Co chcesz zrobić z rzeczami?
— Oddam je krewnym nieboszczyka.
Teraz spojrzał na mnie z wyrazem pewnego politowania.
— Kłamiesz. Chcesz je sobie przywłaszczyć.
— Nie kłamię.
— A jakże ze mną się załatwisz?
— Teraz ci nic nie zrobię; ale strzeż się, byś się kiedy ze mną nie spotkał.
— Czy ty napewno pojedziesz stąd do Seddady?
— Tak.