— A jeśli ci wydam rzeczy, to pozwolisz mnie i memu towarzyszowi bez przeszkody udać się do Bir Zauidi?
— Tak.
— Przyrzekasz to?
— Tak.
— Przysięgnij!
— Giaur nigdy nie przysięga; mówi prawdę i bez przysięgi.
— Oto weź tę obracającą się strzelbę, zegarek, kompas i chustkę.
— A co on miał prócz tego przy sobie?
— Nic.
— Miał pieniądze.
— Zatrzymam je sobie.
— Nie mam nic przeciwko temu; oddaj mi tylko woreczek lub torebkę, w której się znajdowały.
— Dam ci ją.
Sięgnął do pasa i wyciągnął torebkę, obszytą perłami; potem wyjął z niej pieniądze, a mnie oddał próżną.
— Prócz tego nic nie miał przy sobie?
— Nie. Chcesz mnie przeszukać?
— Nie.
— Więc możemy pójść?
— Tak.
Teraz mu było jeszcze lżej na sercu, niż przedtem; towarzysz jego, widocznie wielki tchórz, nie posiadał się z radości, że sprawa poszła im tak gładko. Zgarnęli więc pospiesznie swoje rzeczy i usadowili się na koniach.
— Salam aaleikum, pokój z wami!
Nie odpowiedziałem im, ale widocznie niegrzeczność moja zbyt ich nie zasmuciła. Niebawem znikli nam zupełnie z oczu u skrętu kotliny.
Halef nie odezwał się ani słowem aż do tej pory. Teraz przerwał milczenie.
— Zihdi!
— Co takiego?
— Czy wolno mi coś powiedzieć?
— Pozwalam.
— Czy widziałeś strusia?
— Widziałem.
— Wiesz, co to za ptak?
— Nie.
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/29
Ta strona została skorygowana.