Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

— Głupi, bardzo głupi ptak.
— Cóż z tego?
— Wybacz, effendi, ale ty mi się wydajesz jeszcze głupszym od strusia.
— Dlaczego?
— Dlatego, żeś tych łotrów wypuścił z rąk.
— Nie mogłem ich zatrzymać i prowadzić z sobą, ale również nie mogłem ich zabić.
— A to dlaczego? Gdyby oni zabili prawowiernego, to zapewniam cię, że wysłałbym ich do szajtana, do djabła. Ponieważ jednak zabity był giaurem, więc mi to obojętne, czy będą ukarani, czy nie. Ty jesteś jednakże chrześcijanin, a mimo to dałeś ujść cało mordercom chrześcijanina.
— Któż ci powiedział, że ujdą?
— Ależ oni już uszli, już są daleko. Dotrą do Bir Zauidi, potem popędzą ku Debila i El Ued i znikną gdzieś w Areg[1].
— To się im nie uda.
— Dlaczego nie? Powiedzieli przecież, że udają się do Bir Zauidi.
— Skłamali; pojadą napewno do Seddady.
— Kto ci to powiedział?
— Oczy moje.
— Niech Allah błogosławi twym oczom, któremi badasz ślady w piasku. Tylko niewierny może tak sobie postąpić jak ty. Ale ja cię nawrócę na prawdziwą wiarę, zapewniam cię, czy chcesz, czy nie chcesz!
— Wówczas nazwę cię pielgrzymem, który nigdy nie był w Mekce.
— Zihdi…! Przyrzekłeś mi, że tego nie będziesz mówił.
— Tak, ale pod warunkiem, że nie będziesz usiłował mnie nawrócić.
— Jesteś mym panem, a więc muszę ci być posłusznym. Ale cóż poczniemy teraz?

— Przedewszystkiem pomyślmy o naszem bezpieczeństwie. Tu każdej chwili kula może do nas zabłądzić. Musimy się przekonać naocznie, gdzie się te dwa łotry obecnie znajdują.

  1. Okolica wydm piaszczystych.