— Zna, ale nigdy jeszcze nią sam nie szedł. Zna zato doskonale drogę przez szott ku Seftimi.
— Ale ta droga jest, o ile mi wiadomo, aż do pewnego miejsca zarazem drogą do Fetnassy.
— Zbacza się po przebyciu dwóch trzecich drogi, zihdi.
— Kiedy będziemy w Fetnassie, jeśli odjedziemy stąd w południe?
— Przed świtem, jeżeli masz dobre konie.
— Czy ty i w nocy prowadzisz przez szott?
— Tak jest; gdy księżyc świeci. Jeśli zaś ciemno, nocuje się na szocie, naturalnie w takiem miejscu, w którem sól jest tak gruba, że nie ugnie się pod ciężarem.
— Czy chcesz być naszym przewodnikiem?
— Owszem, effendi.
— Więc oglądnijmy wprzód szott.
— Czyś nigdy się nie przeprawiał przez szott?
— Nigdy.
— Pójdźmy więc. Ujrzysz bagno śmierci, miejsce zatracenia, topiel milczenia, przez które przeprowadzę cię pewnym krokiem.
Wyszliśmy z chaty i poszliśmy na wschód. Przebywszy szeroki szmat ziemi bagnistej, dostaliśmy się do właściwego brzegu szottu. Wody nie było widać, zakrywała ją bowiem skorupa solna. Wwierciłem nóż w skorupę i przekonałem się, że jest gruba na czternaście centymetrów. Nadto była tak twarda, że mogła na sobie unieść człowieka średniej wagi. Pokrywała ją cienka warstwa lotnego piasku. Miejsca, z których wiatr zwiał piasek, lśniły się bladoniebieskim połyskiem.
Byłem jeszcze zajęty oglądaniem powierzchni szottu, gdy nagle ktoś za nami się odezwał:
— Salam aaleikum, pokój wam!
Odwróciłem się. Przed nami stał wysoki Beduin z wykrzywionemi nogami, którego choroba albo postrzał pozbawił nosa.
— Aaleikum! — odpowiedział Sadek. — Co robi brat mój, Arfan Rakedihm, tu na szocie? Ubrany jest jak do podróży. Czy chce obcych podróżnych przeprowadzić przez zobhę?
— Tak jest — odpowiedział. — Są to dwaj mężowie, którzy wnet nadejdą.
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/39
Ta strona została skorygowana.