Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

— Dokąd się wybierają?
— Do Fetnassy.
Człowiek ten nazywał się Arfan Radekihm, był zatem owym przewodnikiem, o którym Sadek wspomniał. Teraz wskazał na mnie i na Halefa i zapytał:
— Czy ci ludzie obcy przeprawiają się też przez jezioro?
— Tak.
— Dokąd.
— Również do Fetnassy.
— A ty masz ich prowadzić?
— Zgadłeś.
— Mogą pójść ze mną; zaoszczędzisz sobie trudu.
— Są to moi przyjaciele, którzy nie sprawią mi wcale trudu.
— Wiem już: jesteś skąpy i nie chcesz, żebym co zarobił. Czyż nie zabierałeś mi zawsze sprzed nosa najbogatszych podróżnych?
— Nie zabierałem tobie nikogo; prowadzę tylko tych, co sami do mnie przychodzą.
— Dlaczego syn twój, Omar, został przewodnikiem na drodze do Seftimi? Gwałtem zabieracie mi chleb, abym zginął z głodu; Allah ukarze was i pokieruje waszemi krokami tak, iż szott was pochłonie.
Możliwe, że konkurencja wzbudziła w sercu tego przewodnika uczucie nienawiści względem Sadeka; ale ja w każdym razie nie zaufałbym Arfanowi Rakedihmowi, coś mu bowiem źle patrzyło z oczu. Odwrócił się wnet od nas i poszedł zwolna brzegiem; w pewnem oddaleniu ukazali się dwaj jeźdźcy, którym miał służyć za przewodnika. Byli to ci sami ludzie, których ścigaliśmy.
— Zihdi, — zawołał Halef — czy poznajesz ich?
— Poznaję.
— Czy pozwolimy im swobodnie odjechać?
Mówiąc to, podniósł strzelbę, aby wymierzyć. Chwyciłem go za rękę.
— Daj spokój! Oni i tak nam nie ujdą.
— Co to za ludzie? — zapytał nasz przewodnik.
— Mordercy.
— Czy zamordowali kogo z twej rodziny lub z twego szczepu?
— Nie.