solnej. Przybiegłem do niego, zerwałem strzelbę z pleców i podałem mu ją, kładąc się równo na skorupie.
— Chwyć za rzemień!
— Mam go, zihdi! O, Allah illa Allah!
— Podrzuć nogi do góry; nie mogę się dostać aż do ciebie. Ale trzymaj się mocno!
Teraz wytężył Halef całą swą siłę, aby się wspiąć do góry, ja zaś ciągnąłem gwałtownie strzelbę i — wreszcie udało się: Halef wybrnął z grzęzawiska i leżał obok mnie na twardej, pewnej skorupie. Oprzytomniawszy, odetchnął głęboko, podniósł się na kolana i modlił się słowami sześćdziesiątej czwartej sury:
„Wszystko, cokolwiek jest w niebie i na ziemi, wielbi Boga. Wszelkie panowanie dzierży On w swej dłoni; chwała Mu, bo wszelka rzecz jest w Jego mocy“.
On, muzułmanin, modlił się; ja zaś chrześcijanin, nie mogłem się modlić, przyznaję, że nie zdołałem sobie przypomnieć ani jednego słowa. Za mną rozpościerała się straszna powierzchnia szottu, spokojna, nieruchoma, błyszcząca; a jednak pochłonęła ona naszego przewodnika, nasze obydwa konie; przed sobą widziałem uciekającego zbrodniarza, który w tem wszystkiem zawinił. Każdy nerw drgał we mnie; długo nie mogłem się uspokoić.
— Zihdi, czy jesteś zraniony?
— Nie. Ale człowieku, jakżeś ty ocalał?
— Skoczyłem z konia tak, jak ty, effendi. Dalej nic nie wiem. Oprzytomniałem dopiero, gdym zawisł tam u brzegu grzęzawiska. Ale jesteśmy mimo to zgubieni.
— Dlaczego?
— Nie mamy przewodnika. O, Sadeku, przyjacielu mej duszy, duch twój wybaczy mi, że stałem się przyczyną twej śmierci. Ale ja cię pomszczę, przysięgam na brodę proroka; pomszczę cię, jeśli sam tu nie zginę.
— Nie zginiesz, Halefie.
— Zginiemy z głodu i pragnienia.
— Będziemy mieli przewodnika.
— Kogo?
— Omara, syna Sadeka.
— Jakżeż on nas tu znajdzie?
— Czy nie słyszałeś, że poszedł do Seftimi i dziś jeszcze ma wrócić?
— Ale mimo to nie znajdzie nas.
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/47
Ta strona została skorygowana.