Byłem w najwyższym stopniu zaciekawiony. Zbrodniarz, ścigany listami gończemi, był gościem u zastępcy wielkorządcy!
Omar zaprowadził nas przez wolny plac ku kamiennemu, niskiemu domowi, otoczonemu murem. Na dziedzińcu przed bramą odbywali nefery[1] jakieś ćwiczenia pod komendą onbasziego[2], podczas gdy zaka[3] stał, oparty o bramę, przypatrując się żołnierzom. Wpuszczono nas natychmiast, a jakiś murzyn zapytał, czego sobie życzymy. Potem zaprowadził nas do selamliku, do pokoju, którego jedynym sprzętem był stary dywan, rozpostarty w jednym kącie. Na dywanie siedział, z podwiniętemi pod siebie nogami, mężczyzna o nieruchomym, zobojętniałym wyrazie twarzy i palił tytoń z odwiecznego perskiego hukah.
— Czego chcecie?
Ton i akcent głosu, jakim te słowa wypowiedział, nie podobały mi się. Odpowiedziałem więc na pytanie również pytaniem:
— Kim jesteś?....
Popatrzył na mnie z najwyższem zdziwieniem i odpowiedział?
— Jestem wekil!
— Chcemy pomówić z gościem twoim, który dziś albo wczoraj przybył do ciebie.
— Kim jesteś?
— Oto mój paszport.
Podałem mu dokument. Rzuciwszy nań okiem, złożył go i wsunął do kieszeni swych szerokich spodni.
— A kto jest ten człowiek? — zapytał potem, wskazując na Halefa.
— Mój służący.
— Jak się nazywa?
— Nazywa się hadżi Halef Omar.
— Kto jest ten drugi?
— To jest przewodnik, Omar ben Sadek.
— A kim jesteś ty sam?
— Przeczytałeś przecie!
— Nie czytałem.
— Jest napisane w paszporcie.