Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

Ta otyła, okrąglutka jejmość, okutana w suknie i zasłony, która zmierzała do mnie, wymachując rękami, jak gdyby pływała, była zatem wielmożną panią namiestnikową. Widocznie chciała się przypatrywać spod drewnianych krat niewieściego apartamentu zajmującej egzekucji, ale niestety musiała spostrzec ku swemu przerażeniu, że egzekucja miała właśnie być przeprowadzona na jej małżonku. Zapytałem ją spokojnie:
— Kto ty jesteś?
— Im kary wekilin, jestem żona wekila — odpowiedziała.
— Ewet, dir benim awret, gil Kbillinin — tak, to moja żona, róża z Kbilli — potwierdził namiestnik, stękając.
— Jak się ona nazywa?
— Demar-im Merzinah — nazywam się Merzinah — oznajmiła jejmość.
— He, Demar Merzinah — tak, nazywa się Merzinah — ozwało się echem z ust wekila.
Była to zatem „róża oazy Kbilli“ i nazywała się Merzinah, czyli mirt. Wobec tak delikatnej istoty musiałem być uprzejmy.
— Jeśli zabłyśniesz zorzą swego oblicza, o kwiecie oazy, to ręka moja nie tknie go — powiedziałem.
W tej chwili jaszmak, welon, zleciał z jej twarzy. Ponieważ długi czas przebywała wśród Arabów, u których kobiety nie osłaniają twarzy, więc nie przestrzegała tak ściśle obyczaju kobiet tureckich, żyjących wśród innych warunków. Zresztą pomyślała zapewne, że cenne życie jej małżonka wymagało koniecznie tej ofiary. Ukazała się twarz bezbarwna, znużona i tak nalana, że ledwo można było rozeznać w niej oczy, a zadarty nosek gubił się w tłuszczu. Pani wekilowa liczyła może około czterdziestu lat, ale usiłowała oznaki zbliżającej się starości zatrzeć, czerniąc brwi i barwiąc usta. Na obu policzkach umieściła zapomocą węgla po jednym punkciku, co twarzy jej nadawało wyraz bardzo malowniczy. Gdy nadto przypadkiem wysunęła ręce z pod gęstych zasłon, zauważyłem, że miała nietylko paznokcie, ale i ręce zabarwione na czerwono.
— Dziękuję ci, słońce Dżeridu — schlebiałem jej.
— Jeśli mi przyrzekniesz, że wekil zostanie spokojnie na swem miejscu, to włos mu z głowy nie spadnie.