— Co? Jak? Kogo?
— Effendiego — odpowiedział ktoś skromnie.
— Effendi el kebihr, wielkiego pana i mistrza spokój chcesz zamącić.
— Muszę z nim pomówić.
— Co? Musisz? Teraz, podczas kef? Czy ci diabeł — Allah, chroń mnie przed nim — napełnił głowę błotem Nilu, że nie możesz pojąć, co znaczy, effendi, hekim, mąż, którego prorok karmi mądrością, mąż, który wszystko umie, nawet nieboszczyków wskrzeszać, jeśli mu tylko powiedzą, na co umarli!
Ach, tak, muszę przyznać, iż mój Halef zmienił się tu w Egipcie nie do poznania. Stał się pyszałkiem, grubjaninem i przesadnym samochwałem, a to na Wschodzie coś znaczy.
Na Wschodzie mają każdego Niemca za wielkiego ogrodnika, a każdego cudzoziemca za dobrego strzelca i zawołanego lekarza. Przypadkiem i to nieszczęśliwym, dostała się w Kairze w moje ręce stara, dość uboga już apteczka homeopatyczna. Spróbowałem tu i owdzie u obcych i znajomych pięć ziarnek w trzydziestej potencji, a podczas podróży po Nilu dawałem majtkom po szczypcie mlecznego cukru przeciwko rozmaitym urojonym cierpieniom. Skutkiem tych niewinnych zabiegów zyskałem już po kilku dniach sławę lekarza, będącego w zmowie z szatanem i zdolnego trzema ziarnkami durry[1] wskrzeszać nieboszczyków. Sława moja podziałała na mego Halefa tak, że dostał małej manji wielkości, co mu jednak nie przeszkadzało służyć mi jak najlepiej i najwierniej. Oczywista, że sławę swoją przeważnie jemu zawdzięczałem; moja cudotwórcza działalność bowiem dała mu sposobność do popisów w bladze. Przytem starał się zasłynąć z grubjaństwa, w którem dochodził już do doskonałości. Naprzykład kupił sobie ze swej małej płacy tęgie biczysko, z którem się wogóle nigdy nie rozstawał. Znał on Egipt zdawna, i twierdził, że w kraju tym bez bicza nie można nic począć, że biczem można tu większych cudów dokonać, niż grzecznem słowem lub złotem, w które, prawdę mówiąc, nie opływałem zbytnio.
- ↑ Gatunek trawy zbożowej, uprawianej w Afryce. — Ziarnko większe od naszego prosa zawiera mączkę, nieprzyjemnego smaku.