przychylnie. Halef spuścił też odrazu z tonu, a głos jego miał już cokolwiek przyjaźniejszy odcień, gdy odrzekł:
— Niech Allah pobłogosławi usta twe, mój przyjacielu! Ale pjastr w mojej ręce jest mi milszy, niż skarby w ręce innego, a twoja ręka jest tak chuda, jak szakal w sieci, albo jak pustynia z tamtej strony Mokattamu.
— Posłuchaj rychło rady swego serca, bracie mój!
— Ty, bratem moim? Człowieku, pomyśl, że jesteś niewolnikiem, podczas gdy ja towarzyszę swemu effendiemu i strzegę go jako człowiek wolny i niezależny. Serce moje milczy. Jakżeż gleba wydać może plony, kiedy tak mało dżdżu spada z nieba!
— Masz tu jeszcze trzy krople!
— Jeszcze trzy? Skoro twój pan naprawdę ma dać bakszysz, to pójdę zobaczyć, czy wolno effendiemu przerwać spoczynek.
— On da napewno.
— To poczekaj.
Teraz dopiero uznał ten szczwany lis za stosowne przerwać mi kef. W tym wypadku postąpił sobie według ogólnie przyjętego zwyczaju, mogłem więc to wybaczyć, zwłaszcza, że pobierał odemnie za swe usługi śmiesznie małe wynagrodzenie.
W całej tej sprawie najbardziej dziwiło mnie to, że osoba, do której wzywano mej pomocy lekarskiej, nie była mężczyzną, lecz kobietą. Ponieważ jednak, z wyjątkiem szczepów koczowniczych, muzułmanie zazdrośnie strzegą mieszkanek swych haremów przed wzrokiem obcego mężczyzny, przeto myślałem, że pacjentką była kobieta w podeszłym wieku, która zaletami charakteru i serca zdołała w Abrahimie-mamur utrwalić głębokie ku sobie uczucie.
Halef agha wszedł do mnie.
— Czy śpisz, zihdi?
Co za hultaj! Mnie nazywał tu zihdim, a na dworze sam kazał siebie tak tytułować.
— Nie śpię. Czego chcesz?
— Na dworze jest pewien człowiek, który chciałby z tobą pomówić. Ma on łódź na Nilu i powiedział, że i ja muszę pójść razem.
Przebiegłe chłopisko wspomniał o tem przy końcu po to, aby sobie zapewnić obiecany bakszysz. Nie chciałem
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/76
Ta strona została skorygowana.