— Umrzesz. Odmów swoją modlitwę!
— Abrahim - mamur! — odpowiedziałem tak spokojnie, jak przedtem — polowałem na niedźwiedzie, ścigałem na Nilu hipopotama, słonie słyszały mój strzał, a kula moja trafiała w lwa, „dusiciela stad“. Dziękuj Allahowi, że jeszcze żyjesz, i proś Boga, aby poskromił twe serce. Ty temu nie podołasz, bo jesteś na to za słaby, a jednak umrzesz, gdy się to nie stanie natychmiast!
Obraziłem go więc powtórnie głębiej jeszcze, niż przedtem, to też trzęsąc się, skoczył ku mnie, by mnie chwycić, ale cofnął się zaraz, bo w ręce mej błysnęła broń, która w tamtych krajach należy zawsze mieć przy sobie.
Staliśmy sami naprzeciw siebie, on bowiem kazał służbie, po przyniesieniu kawy i fajek, oddalić się bezzwłocznie, aby nikt nie usłyszał rozmowy, tyczącej się tak dyskretnej sprawy. Razem z walecznym Halefem nie miałem najmniejszego powodu bać się mieszkańców tego domu. W danym razie moglibyśmy tych kilku mężczyzn, co byli w całym domu, powystrzelać co do nogi. Ale mając pewne domysły co do losu chorej kobiety, i bardzo nią zaciekawiony, chciałem ją koniecznie zobaczyć i pomówić z nią choć kilka słów.
— Chcesz strzelać? — zapytał rozwścieczony, wskazując na mój rewolwer.
— Tak jest.
— Tu, w mym domu, na moim dywanie?
— Tak jest; jeśli w obronie życia będę do tego zmuszony.
— Psie, to prawda, com sobie pomyślał w chwili, gdy wszedłeś!
— Co?
— Że ciebie już gdzieś widziałem.
— Gdzie?
— Nie wiem.
— Kiedy?
— I tego nie wiem; ale to pewne, że widzieliśmy się wśród złych okoliczności.
— Zapewne wśród takich okoliczności, jak dziś, bo dziwnemby było, gdyby się nasze spotkanie skończyło dobrze. Nazwałeś mnie „psem“, więc mówię ci, że jeśli raz jeszcze wypowiesz to słowo, w tej samej chwili kula
Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/84
Ta strona została skorygowana.