Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/85

Ta strona została skorygowana.

moja znajdzie się w twym mózgu. A zatem miej się na baczności. Abrahim-mamur!
— Zawołam moich służących!
— Wołaj, jeśli chcesz zobaczyć, jak legną trupem i sam chcesz lec obok nich.
— Oh, Bogiem nie jesteś!
— Ale chrześcijaninem. Czyś poczuł rękę chrześcijanina?
Uśmiechnął się wzgardliwie.
— Uważaj, abyś jej kiedy nie poczuł. Nie jest skąpana w różanym olejku, jak twoja. Ale nie chciałbym zamącić spokoju w twym domu. Żegnam cię. Nie chcesz, bym tu śmierć pokonał; spełnię twą wolę; rabbena chaliek, niech cię Bóg strzeże!
Schowałem rewolwer i skierowałem się ku drzwiom.
— Zostań! — zawołał.
Nie posłuchałem go jednak.
— Zostań! — krzyknął tonem rozkazującym.
Byłem już prawie przy drzwiach, ale nie odwróciłem się.
— Zgiń więc, giaurze!
W mgnieniu oka odwróciłem się i miałem jeszcze czas przechylić się wbok. Sztylet jego ominął mnie i wrył się głęboko w ścianę.
— Mam cię teraz, łotrze!
Z temi słowy skoczyłem do niego, chwyciłem, uniosłem w górę, a potem rzuciłem o ścianę. Przez kilka sekund leżał bez ruchu. Gdy się dźwignął, miał oczy szeroko rozwarte, żyły na czole nabrzmiałe, a usta zsiniałe z wściekłości. Nie śmiał się jednak ruszyć, bo trzymałem w ręku rewolwer, skierowany ku niemu.
— Teraz poznałeś rękę chrześcijanina. A więc nie śmiej jej drażnić!
— Człowieku!
— Tchórzu! Jak się to nazywa, jeśli kto prosi lekarza o pomoc, a potem lży go i chce chyłkiem zamordować? Niewiele warta wiara, co ma takich wyznawców.
— Czarowniku!
— Dlaczego?
— Gdybyś nim nie był, sztylet mój trafiłby w ciebie napewno, nie miałbyś siły podrzucić mnie wgórę.
— Dobrze. Jeśli jestem czarownikiem, to mógłbym Gicelę, żonę twą uzdrowić.