Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/9

Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ I.
MIĘDZY ŻYCIEM A ŚMIERCIĄ.

Czy to prawda, zihdi, że chcesz nadal pozostać giaurem niewiernym, który podlejszy jest od psa, wstrętniejszy od szczura, pożerającego zgniłe odpadki.
— Tak jest — odpowiedziałem.
— Effendi, nienawidzę niewiernych i nie żal mi, że po śmierci pójdą do dżehenny, gdzie mieszka szatan; ale ciebie chciałbym wybawić od wiecznego potępienia, którego nie unikniesz, jeśli nie uznasz świętego świadectwa, ikrar bil lizan. Jesteś dobrym, tak zupełnie różnym od innych zihdich, jakim dotychczas służyłem; to też muszę cię nawrócić, bez względu na to, czy chcesz, czy nie chcesz.
Tak rzekł Halef, mój służący i przewodnik, z którym włóczyłem się po wąwozach i kotlinach gór Dżebel Aures, a potem zeszedłem ku Dra el Hauna, aby przez Dżebel Tarfaui dojść do Seddady, Kris i Dgasze, skąd wiedzie droga przez osławiony Szott Dżerid do Fetnassy i Kbilli.
Halef był dziwnym okazem ludzkim. Był tak mały, że sięgał mi ledwo pod ramię, a zarazem tak cienki i chudy, że miało się wrażenie, jak gdyby dopiero co wyszedł z zielnika, który co najmniej dziesięć lat znajdował się pod prasą. Twarzyczka jego zakryta była prawie zupełnie turbanem, który miał pięć stóp średnicy: burnus, który zapewne był kiedyś biały, ale teraz lśnił się od wszelkich barwnych odcieni tłuszczu i kurzu — był widocznie zrobiony dla męża znacznie okazalszego niż Halef; więc gdy zsiadłszy z konia, chciał iść pieszo, zmuszony był nieco unieść szaty — jak amazonka.
Ale mimo tego niepokaźnego wyglądu Halef zasługiwał ze wszech miar na szacunek. Odznaczał się bowiem wielką bystrością, odwagą i zręcznością, a wytrwałość jego pokonywała największe trudy. Nadto władał