Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

— Przybył do mnie obcy zihdi i prosił mnie o mieszkanie, które mu też dałem.
— Gdzie jest to mieszkanie?
— Na górze.
— W takim razie człowiek ten nie będzie mi wcale przeszkadzał. Zrób, co ci się podoba, szejku.
— Ale głowa twa ma dużo do myślenia, a u niego jest służący, który za wiele gwiżdże i śpiewa.
— Jeśli mi będzie przeszkadzał, to zabronię mu.
Stroskany gospodarz wyszedł i zostałem wreszcie sam. Ale widocznie nie było mi dziś przeznaczonem oddać się swym myślom w spokoju, bo usłyszałem znów kroki dwóch ludzi, którzy, przybywając z przeciwnych stron, zetknęli się właśnie przy moich drzwiach.
— Czego tu chcesz? Kim jesteś? — zapytał jeden z nich.
Poznałem po głosie Halefa, mego małego służącego.
— Przedewszystkiem powiedz, kto ty jesteś i czego chcesz w tym domu? — zapytał drugi.
— Ja? Należę do tego domu — odpowiedział Halel oburzony.
— I ja także!
— Kim jesteś?
— Jestem Hamzad el Dżerbaja.
— A ja jestem hadżi Halef Omar agha.
— Agha?
— Tak; towarzyszem jestem i opiekunem mego pana.
— Kto jest twym panem?
— Sławny lekarz, który mieszka tu w tym pokoju.
— Sławny lekarz? Co on leczy?
— Wszystko.
— Wszystko? Nie blaguj. Jest tylko jeden, który wszystko może leczyć.
— Kto to?
— Ja.
— To ty także jesteś lekarzem?
— Nie. Jestem opiekunem mego pana.
— Kto jest twój pan?
— Niewiadomo. Dopiero co wprowadziliśmy się do tego domu.
— Mogliście zostać na dworze.
— Dlaczego?