Strona:Karol May - Przez pustynię tom 2.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

wiciela świata, wnoszą do kraju tego słowa miłości i miłosierdzia, a wy siejecie kąkol wśród pszenicy i niszczycie ją, a tymczasem wasz posiew przynosi tysiąckrotny plon. Uciekaj do swego popa; niech prosi o przebaczenie dla ciebie! Czy służyłeś także Rosjanom?
— Tak, panie.
— Gdzie?
— W Stambule.
— A więc! Widzę, że przynajmniej jesteś jeszcze zdolny wyznać prawdę i dlatego nie wydam cię na pomstę Haddedihnom.
— Nie czyń tego, effendi! Moja dusza będzie cię za to błogosławić!
— Schowaj swe błogosławieństwo!… Jak się nazywasz?
— Aleksander Kolettis.
— Masz sławne nazwisko, ale prócz tego nie masz nic wspólnego z tym, który nosił je dawniej… Bill!
— Sir! — odpowiedział zawołany.
— Czy umiesz założyć opatrunek na ranę?
— Nie, sir, ale umiem za to dziurę zlepić.
— Zlep mu ją!
Anglik opatrzył Greka. Nie wiem, czybym wówczas nie postąpił inaczej, gdybym był wiedział, wśród jakich okoliczności spotkam się z nim kiedyś. Zwróciłem się do związanego szejka:
— Eslah el Mahem, jesteś walecznym mężem i żal mi na tak odważnego wojownika w kajdanach patrzeć. Czy przyrzekniesz mi, że zostaniesz zawsze przy mnie i nie będziesz próbował uciec?
— Dlaczego?
— Wówczas każę zdjąć z ciebie więzy.
— Przyrzekam!
— Na brodę proroka?
— Na brodę proroka i na moją własną!
— Odbierz od twych ludzi to samo przyrzeczenie!
— Przysięgnijcie, że nie uciekniecie temu mężowi — rozkazał.
— Przysięgamy — brzmiała ich odpowiedź.
— Więc nie będziecie związani! — przyrzekłem im.
Równocześnie uwolniłem szejka.